piątek, 5 października 2018

Hunter Valley - kraina winnic na wschód od Newcastle



Tytuł alternatywny - Żołnierze czasu P 

Siedzieliśmy razem na tarasie, już dobrze zmierzchało. Butelka niezbyt wyszukanej, dwunastoletniej whisky, całkiem szybko dobiegała do końca... patrzyliśmy przed siebie podziwiając płaską jak stół powierzchnię jeziora.
-         W ogóle podążasz ciekawym szlakiem. Zagaiłem. Znowu spotykamy się w winiarskim raju...
-         Nigdy tak o tym nie myślałem, odpowiedział bez wysiłku
-         Ja też nie myślałem, że się jeszcze kiedyś spotkamy
-         Nie warto myśleć - uśmiechnął się i podniósł szklaneczkę w geście toastu
-         Podniosłem i ja, odwzajemniając gest uśmiechem
Usta wypełnił dobrze znany smak, wgapiałem się w linię horyzontu, na której świeciły światła jakiegoś miasta... Uwielbiam ten smak, cieszy mnie ten wieczór i to miejsce – skonstatowałem tą myśl malutkim łykiem. Pustą szklankę odstawiłem na stolik...
-         Nie uwierzyłbym też, że dziennikarz może tak sprawnie poruszać się z bronią. Wypaliłem bez zastanowienia.
-         nie jestem dziennikarzem, odpowiedział spokojnie, ale ten spokój kosztował go chwilę na pozbieranie emocji… niezbyt długą chwilę. Dla kogoś z boku zupełnie nieistotną. Zaimponował mi.
-         Ok, informatyk po dziennikarstwie - odpowiedziałem. Nastąpiła cisza. Kłopotliwa cisza. Pomyślałem, że może nie powinienem iść teraz tą drogą, ale nie było już odwrotu. Powietrze było gorące a tafla wody nawet na chwilę nie drgnęła. W oddali grały cykady.
-         Po chwili spokojnie obrócił się w leżaku, wziął ze stołu butelkę w rękę, odwrócił się w moim kierunku, skierował szyjkę ku mojej szklance i zawisł w bezruchu w oczekującym geście. Odwróciłem się i ja, podsunąłem szklankę bliżej butelki, podniosłem wzrok a on patrząc mi prosto w oczy spokojnie powiedział.
-         Tylko ty nie uwierz przypadkiem, ze jesteś inżynierem
-         Trzymając szklankę próbowałem zachować ten sam wyraz twarzy. Byłem na to przygotowany, ale wydaje mi się, w zasadzie jestem pewien, że nie udało mi się. Czułem, że na ułamek sekundy straciłem kontrolę nad sytuacją.
Napełnił szklaneczki, zakręcił butelkę i odstawił ją z powrotem na stole. Wydaje mi się, że wyczuł ten moment. W jednej chwili rozluźnił się, jakby zeszło z niego ciśnienie, które przed chwilą w niespodziewanych okolicznościach narosło. Zachował się trochę jak bokser, który zaskoczony śmiałą postawą oponenta, nagle przeszedł do kontrataku. Kontrataku, którym posłał przeciwnika na deski a teraz bez satysfakcji, obojętnym wyrazem twarzy pyta „i po co ci to było?”.
Rozsiedliśmy się z powrotem w leżakach. Patrzyliśmy przed siebie. Cisza była naprawdę kłopotliwa. Taka którą za wszelką cenę chcesz przeciąć czymkolwiek. Przesączałem alkohol między językiem a podniebieniem tak powoli jak to tylko możliwe-musiałem czymś zająć myśli. Sekundy rozciągały się w minuty, minuty jak mi się wydawało w godziny, ale nikt tego uwierajacego ze wszystkich stron milczenia nie przerwał. Nikt już już nic tej nocy nie powiedział. Taka w tym fachu była najważniejsza zasada. Wtedy pomyślałem po raz pierwszy, że uczyli nas jej ci sami ludzie...

Patrzyłem przed siebie dłuższą chwilę, po czym podniosłem szklaneczkę do góry, przymknąłem oko, wyrównałem linię trunku w szkalnce z linią horyzontu. Utrzymując dwie linie przez moment w idealnej równowadze powoli, bez pośpiechu, tak jakbym ściągał język spustowy na chwilę przed oddaniem strzału... wypaliłem
- Na zdrowie.
Z leżaka obok odpowiedział mi głosem spokojnym jak tafla jeziora na które patrzyliśmy
– Na zdrowie.
Potem była jeszcze jedna szklaneczka i następna. Potem pijana noc i nietrzeźwy poranek. 

Po śniadaniu wyruszyliśmy do Hunter Valley, do Cessnock, do winnicy Pepper Tree, do Cheese factory. Szklaneczką Sauvignion Blanck podnieśliśmy toast za stare czasy i za tych, których z nami dzisiaj nie było. Wspominaliśmy Sonomę, Napę, pustynie Nevady i Arizony. Zupełnie tak jakby nigdy nic się nie stało, tak jakby ta wczorajsza rozmowa wcale nie miała miejsca... Nigdy pózniej nie zadałem już tego pytania. Potem w Hamburgu dostałem smsa, że już nigdy nie zadam.


P.s. Jeśli chcecie odwiedzić Hunter Valley, zróbcie tak jak my. Pojedźcie do
Hunter Valley Visitor Information Centre i tam Wam wszystko powiedzą…













 















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz