środa, 29 sierpnia 2018

Cockatoo Island - największa z wysp Zatoki Sydney

Pokręciliśmy się już trochę po samej zatoce Port Jackson. Odwiedziliśmy Royal Botanic Gardens, Circular Quey, Darling Harbour, North, South i Middle Head. Byliśmy na Watson Bay i plaży Balmoral. Zawitaliśmy na chwilę na drugą stronę do Taronga Zoo i luna parku przy Milsons Point. Czas dowiedzieć się czegoś więcej o zatoce. Tym razem zapraszam na jedną z wysp znajdujących się w Sydney Harbour. Jak zwykle nie bierzemy jeńców - zapraszam na największą z wysp. Zapraszam na Cockatoo Isalnd.  
Cockatoo Island. Galeria Foto.
Cockatoo Island (czyt. Kokatu ajlend) jak juz wspomniałem to największa wyspa w zatoce Port Jackson (Sydney Harbour). Używając analogii do tego co już znam, Cockatoo Island jest dla Sydney tym czym dla San Francisco jest Alcatraz. Podobnie jak the Rock, tak i Cockatoo Island był kiedyś owianym złą sławą penitencjałem, który z biegiem lat zmienił swą ponurą funkcję i stał się jedną z głównych atrakcji turystycznych miasta. Historia przymusowego osadnictwa na wyspie zaczyna się w 1839 roku, kiedy to Cockatoo Island została wybrana przez gubernatora George’a Gippsa jako miejsce do wybudowania zakładu karnego. Więzienie stało się głównym, kolonialnym zakładem karnym w całej Nowej Południowej Walii. Na wyspie magazynowano także zapasy zboża i wydobywano kamień do budowy budynków w rozbudowującym się nieopodal Sydney.
  
Początki osadnictwa na Cockatoo Island to osadnictwo pod przymusem... 
Na zdjęciu pozostałości zakładu karnego.
W roku 1857, wybudowano rękami więźniów, pierwszy suchy dok na wyspie i tym samym rozpoczęto nowy rozdział w historii wyspy. Od tego moment Cockatoo Island stało się miejscem budowy okrętów. W 1864 rozbudowano stocznię i w krótkim okresie czasu stała się ona największym tego typu zakładem w całej Australii. Rozwojowi stoczni pomogły działania wojenne, które doprowadziły do tego, że w XX wieku stocznia na Cockatoo Island była głównym producentem australijskich jednostek pływających. Działalność przemysłową zakończono na wyspie stosunkowo nie dawno, dopiero w 1992 roku. Pozostałości po tamtych czasach czyli: warsztaty, doki, dźwigi można zwiedzać do dziś. 
 
Dźwig numer 227. Nie wiem o co chodzi z tym numerem, ale tak opisuje go Google maps...
 
Pozostałości po przemyśle stoczniowym.
Miejsce warto odwiedzić także dlatego by poznać historię początków osadnictwa na kontynencie, kulturę przemysłową początku wieku i popatrzeć na spektakularną panoramę miasta...
Obecnie, Cockatoo jest jedną z atrakcji turystycznych Sydney. Na wyspie organizowane są różnego rodzaju imprezy kulturalne.
Ciekawostki:
·         Co prawda Cockatoo Island nie ma tak silnej pozycji w popkulturze jak Alcatraz (pytanie czy ma w ogóle?), ale również z tego zakładu podejmowano próby ucieczki na wolność, których zobrazowania nie powstydziłoby się Hollywood. Jedyną zakończoną sukcesem i oficjalnie potwierdzoną próbę podjął 11 września 1863 roku, jeden z najgroźniejszych przestępców Australii XIX wieku - Kapitan Thunderbolt. Spektakularnej ucieczki z więzienia Cockatoo Island, dokonał dzięki pomocy żony...
·         Na wyspie Cockatoo można wynająć jeden z ustawionych tam na stałe namiotów i spędzić noc z pięknym widokiem na Harbour Bridge oraz Central Business District.
·         Na wyspie odbywają się różne imprezy (głównie) kulturalne, między innymi w 2012 odbyły się zawody Red Bull X- Fighters World Tour Finale (hmmm...to impreza bardziej sportowa niż kulturanla).
·         Cockatoo Island została wpisana w 2010 roku na światową listę dziedzictwa kultury UNESCO.
·         Na wyspę najlepiej popłynąć promem czyli „Ferry” z nabrzeża Barangaroo. Sama trasa promu jest wystarczająco atrakcyjna. 
Na wyspę dopłyniecie promem, który sam w sobie jest atrakcją.

środa, 22 sierpnia 2018

Sydney. Jak się poruszać po mieście?

To nie jest tak, że coś Wam obiecałem i o tym zapomniałem.
W drugim poście wspominałem o wpadaniu na siebie, obiecałem napisać o nim coś więcej i do dziś dnia temat ten pozostawiłem bez żadnej kontynuacji. Od czasu tamtego posta zmieniło się naprawdę sporo. Nie tylko Magdy K. nie ma już w Sydney, ani w Brisbane, ani nawet w Australii. W sumie z listy naszych sydnejskich znajomych straciliśmy już kilkanaście osób. Wszystko tutaj zmienia się dosyć dynamicznie i wydaje mi się, że w obliczu takiej konstatacji czas rozwinąć temat wpadania na siebi nim i nas na dobre wymiecie z miasta.
Jak wspominałem w jednym z późniejszych postów, dla kontynentalnego europejczyka, tutejszy ruch lewostronny to właściwie najpoważniejsze z dziwactw, jakie ma do zaoferowania Australia. Ta zasadnicza różnica w sposobie poruszania się na drogach ma wpływ na codzienne życie. Istnieje kilka reguł, które należy poznać by ułatwić sobie drogę do pracy, sklepu czy podroż windą... Oto one:
Ruch Lewostronny na drodze:
Wiele osób jest przerażonych koncepcją podróży z kierownicą po prawej stronie do tego stopnia, że nawet nie próbuje zmierzyć się z tym wyzwaniem. Wydaje mi się, że nie ma co przesadnie panikować, w gruncie rzeczy wszystko jest do opanowania. Podstawowa różnica oprócz lokalizacji samej kierownicy to fakt, że w większości samochodów zamieniono także przełączniki wycieraczek i kierunkowskazów (z moich obserwacji wynik, że uwaga ta nie dotyczy BMW. Ave Bavaria!). Po przejechaniu pierwszych kilometrów możecie być zdiwieni, że zamiast kierunkowskazów włączacie odruchowo wycieraczki. Owszem, jest to irytujące i może nawet czasem niebezpieczne, ale tylko na początku. Szybko złapiecie o co chodzi.
Warto pamiętać. Z tego założenia wychodzą zarządcy dróg w miejscach szczególnie często odwiedzanych przez turystów.
Drugą zasadniczą kwestią jest fakt, że po przesiadce z lewej na prawą stronę podświadomie będziecie trzymać się lewej strony pasa ruchu. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale chyba chodzi tu o percepcję przestrzeni i odczucie położenia kierowcy względem krawędzi pasa. Jest to na tyle silne, że ja w soim debiucie jadąc dosyć wolno uderzyłem lusterkiem w lusterko zaparkowanego obok samochodu. Nie mogłem w to uwierzyć, tak banalne błędny raczej mi się do tej pory nie zdarzały. Gdy przesiadam się na miejsce pasażera jest jeszcze gorzej. Ja osobiście mam wtedy odczucie, że lewa strona samochodu, kierowanego przez osobę do tej pory prawostronną, zostanie zaraz zdjęta na słupku czy zdrzaku wymijanego samochodu. Trudno to wytłumaczyć, ale w moim przypadku tak to działa. Poczucie odległości na lewo względem wymijanych obiektów ulega pewnemu zachwianiu. 
Jest jeszcze kwestia pamięci mięśniowej. Tak ważna w przypadku czynności powtarzalnych... Zrozumie to łatwiej ten, kto uprawiał sporty walki, pływanie lub ogólnie jakikolwiek sport. 
Ja zrozumiałem ten fenomen dopiero, gdy pewnego razu (mając już zrobione kilka tysięcy po lewej stronie), zupełnie instynktownie (wyrwany z zamyślenia) włączyłem się do ruchu wyjeżdzając pod prąd jadącym na przeciw samochodom, na czele których jechał... radiowóz policyjny. Miałem farta, obyło się bez strat. W dyskotece świateł, tłumaczyłem potem policjantom to co staram się teraz opisać. Była noc, ludzie wracali akurat z tych bardziej zakrapianych wigilli pracowych. Trudno w to uwierzyć, ale obeszło się bez alko testu (byłem zupełnie trzeźwy), mandatu i co najważniejsze... bez problemów.
Jeśli widzisz taki znak przed sobą... Nie jest dobrze.
Pamięć mięśniowa objawia się też tym, że czasem gdy idę do samochodu z telefonem przy uchu, instynktownie podchdzę do lewych drzwi, czyli tam gdzie umysł zaprogramowane ma domyślnie miejsce kierowcy. Ciekawe i pouczające... Pamięć mięśniowa naprawdę istnieje.
Ostatni z przypadków, który warto poznać by nie zapłacić mandatu jest parkowanie przy krawężniku. Ewa w swoim debiucie za kółkiem po prawej stronie zrobiła to zgodnie ze sztuką, ale nie wiedziała (tak samo jak i ja), że nie można parkować w kierunku przeciwnym do ruchu. Wiedza ta kosztowała nas 180 australijskich dolarów. W Polsce, z tego co pamiętam nikt za takie parkowanie nie karze. Lepiej o tym pamiętać ponieważ to wykroczenie bylo zaraportowane przez osobę z sąsiedztwa i miało miejsce na zupełnie trzeciorzędnej uliczce...  

  
Neighbourhood watch chyba jednak działa. Takie znaki są dosyć powszechne w Sydney
Sydney. That is pedestrian City?! Piesi na drodze.
Tak mi powiedział kiedyś jedne ze znajomych, rezolutnie przekraczając ulicę w miejcu do tego nie wyznaczonym. Zdziwiłem się, ponieważ nawet przekraczanie ulicy w miejscach do tego wyznaczonych wiąże sie w Sydney z pewnym ryzykiem. Ogólnie stosunek kierowców do przechodniów nie jest taki jak znany mi z Europy (niech żyje Madryt!). Owszem, na przejściu dla pieszych jesteś uprzywilejowany, ale musisz mieć na uwadzę, że wchodząc na pasy przed nadjeżdzającym samochodem i wymuszając jego zatrzymanie możesz być otrąbiony. Ja mam alergię na trąbienie i stąd raczej unikam sytuacji, w których mógłbym być postawiony w stan oskarżenia z powodu ekscesu intensywnego powodowanego reakcją na ten specyficzny rodzaje mojego uczulenia.

Taki rodzynek, który dużo mówi o tutejszych zasadach ruchu. Pieszy - nie jesteś świętą krową, tak można zrozumieć znak "Uwzględnij zmotoryzowanych. Przechodź w grupach"

Dziwnych sytuacji na pasach miałem kilka i to głównie na samym początku. Niezależnie od tego czy szedłem sam, z wózkiem czy z Ewą i Brunem, na Mosman czy na Bondi. Trzeba po prostu ciągle uważać. Na podstawie swoich obserwacji zauważyłem, że jedynie w samym centrum miasta, w dzielnicy the Rocks kierowcy są obyci z pieszymi na poziomie, który znam z Europy. Muszę też przyznać, że z upływem czasu już do tego się przyzwyczaiłem. Brak uprzywilejownanej pozycji pieszego nie przeszkadza mi nadto.  
Na przejściach koniecznie musicie pamiętać, z której strony nadjeżdża pojazd. Miasto często podpowiada.
Keep in mind... 

Look left...Look right...Look...

UPDATE: Na przejściach dla pieszych w Sydney panuje niezbyt przyjemny dla Europejczyka w odbiorze zwyczaj „poganiania” pieszych migającym czerwonym swiatłem. Mało tego, w samym centrum miasta nigdy nie udało mi się przejść całych pasów na zielonym świelte. Zawsze nim dojdę do połowy przejścia (a chodzę raczej szybko), światło zaczyna migać na czerwono. Współćzuję osobom z ograniczoną mobilnością. Ten mały detal wydaje mi się być kolejnym dowodem na to, że układ ruchu drogowego nie jest tutaj tak jak w Europie pieszocentryczny.

Piesi na chodnikach
Tu już nie jest tak prosto. O ile przepisy ruchu drogowego regulują sztywno zasady poruszania się po drodze, o tyle na chodnikach nie są one już tak pilnie przestrzegane. Zasada jest podobna jak na drodze. Pieszy powinien trzymać się lewej strony. W praktyce, w mieście takim jak Sydnej, gdzie wiele osób przyjeżdża z całego świata wyegzekwowanie tej reguły jest trudne. Widać to zwłaszcza w centrum miasta i na mniej ztłoczonych ulicach, gdzie każdy idzie stroną do której przywykł. Ruch lewostronny zaobserwwać można za to w miejscach o nieprzerwanym strumieniu pieszych, np. Na Gorge Sstreet. W takim przypadku nikt przy zdrowych zmysłach raczej nie zaryzykuje chodzenia pod prąd i dostosuje się do ogólnie przyjętych tu zasad.
 Na chodniku teoretycznie obowiązują te same zasady co na drodze
Piesi na turystycznych trasach pieszych.
Tu jest jeszcze zabawniej. Na trasach turystycznych większość zazwyczaj stanowią obcokrajowcy (głównie chińczycy) i tutaj można spodziewać się ruchu raczej prawostronnego. Słowo „raczej” stanowi właśnie o zabawnym charakterze tras turystycznych.
Rowerzyści
Podobnie jak piesi także i ta zorganizowana grupa (często o charakterze sekciarskim) uczestników ruchu, nie ma szczególnych przywilejów. Zadziwiające? Chyba tak, zazwyczaj rowerzyści nadają sobie sami szczególne (nad)prawa i każde niedostosowanie się do nich przez innych użytkowników dróg kwitowane jest agresją… Na pewno wiecie o czym mówię, z moich obserwacji wynika, że rowerzyści to najbardziej agresywna grupa uczestników ruchu. Tak było w San Francisco, tak było w Warszawie, tak na szczęścię nie jest w Sydney. Rowerzyści jak wszyscy poruszają się tutaj lewą stroną
 wszystko jasne

 i co jakiś czas dostają małego pstryczka w nos takimi o to znakami. Agresji ze strony rowerzystów do dziś nie stwierdziłem. 
Bardzo fajny znak
Przystanki autobusowe
Tu moim zdaniem jest najzabawniej. Pamiętam, że na pierwszej stronie książki pod tytułem „przejrzeć Anglików” przeczytałem zdanie, które zrozumiałem dopiero po przylocie do Sydney. Chodziło mnije więcej o to, że anglików (czy ogólnie anglosasów) można rozpoznać w tłumie innych nacji po tym, że zaczną instynktownie ustawiać się w kolejkę przy słupku oznaczającym przystanek autobusowy. Tak rzeczywiście jest! w Sydney widać to jak na dłoni. Każdy przystanek autobusowy (z wyjątkiem tych kilku najbardziej zatłoczonych, lub takich na których kolejki ze względu na frekwencję sformować się nie da) wygląda z góry jak wielka kijanka. Główka w postaci wiaty, od której odchodzi ogonek sformowany przez podróżnych. Oczywiście sprawa jest prosta jeśli przystanek obsługuje jedną linię i podjeżdża do niego w danym momencie jeden autobus. Wtedy wszyscy bez wyjątku po kolei wsiadają przez przednie drzwi do autobusu i na znak kierowcy „the bus is full”, kolejka zostaje przecięta. Tu dygresja, do niedawna (około 2 lata temu) kierowcy sprzedawali jeszcze/ sprawdzali przy wsiadaniu papierowe bilety. Nie dość, że musiało to trwać wieki, to cała procedura przypomina mi do złudzneia najbardziej z prymitywnych rozwiązań jakie znały polskie PKSy. Ok, na dalekich trasach może to i działa, ale w autobusie miejskim to już zupełny skandal. System Opal wprowadzony z końcem 2016 roku jest elektronicznym usprawnieniem obecnego systemu (tak przynajmniej twierdzą władze miasta). Dla mnie opal card to nadal prymitywny substytu systemów znanych w Berlinie czy Warszawie.
Wróćmy jednak do kolejki. Wyobraźcie sobie co dzieje się, gdy do przystanku w jednym kierunku podjeżdżają dwa autobusy. Tak! Środkowa część kolejka się wacha, jechać pierwszym czy drugim (z reguły) bardziej pustym autobusem? To tylko kwestia czasu gdy rozdzierają się szyki i jedna część kolejki, podąża przez drugą w kierunku przednich drzwi wybranego przez siebie autobusu.
Najzabawniej jest, gdy pierwszy autobus jest prawie pełen, i z pierwszej części kolejki wsiądzie tylko kilka osób. Wtedy ta pierwsza część kolejki kieruje się w kierunku drugiego autobusu, który pochłania już drugą część kolejki. Tu łączą się dwa strumienie. Jak drugi autobus też jest już pełen może dojść do sytuacji, że będąć ostatnim w dwudziestoosobowej kolejce wsiądziesz do autobusu i pojedziesz do pracy a np. będąć trzecim lub piątym w pierwszej kolejce odprowadzisz wszystkich wzrokiem...
Gdyby na przystanku stali tylko Anglosasi, druga część kolejki ustąpiła by miejsca tej pierwszej i wpuściła przed sobą do autobusu. Tak by pewnie było, ale coraz częściej na przystankach jest więcej Azjatów i ogólnie nieanglosasów, a wtedy nie zawsze może być już jest tak szarmancko 😉
Na dużych przystankach całością zawiadują dodatkowo asystenci w odblaskowych kamizelkach zatrudnieni przez zarząd transportu. Ich funkcja ogranicza się do krzyczenia na cały głos „Driver, back door please!” lub „two double eight)” (czyli numer autobusu). Oni decydują też ile osób można wpuścić przez tylne drzwi i bohatersko zastawiają swoim ciałem świtało otworu drzwiowego, gdy uznają że autobus osiągnął już swój limit. Wtedy znów krzyczą „Driver, back door please!”. Jak czasem patrzę na to z boku, to myślę sobie, że najgorsze to wczuć się w taką robotę - komedia. P.s. Jeśli zapytasz takiego asystenta o trasę autobusu, nie licz na pomoc... „ask the driver” – usłyszysz w odpowiedzi.
Co się może dziać, gdy podjadą dwa autobusy w jednym i trzeci autobus w drugim kierunku można sobie tylko wyobrazić. A kombinacji jest przecież znacznie więcej.
Windy
Podobnie jak na przystankach. Do wind ustawiają się kolejki. W godzinach szczytu zamieszanie może być podobne do tego na przystankach. Na szczęście nikt nie krzyczy „lift to the 7th floor please!”
Schody ruchome,
Nie dość że biegi są odwrócone (w dół jedziesz lewymi schodami, w górę prawymi) to na dodatek, gdy się nie śpieszysz stajesz spokojnie przy lewej stronie (przeciwnie niż w Warszawie czy cywilizowanej części kontynentalnej Europy). Na to zawsze w pierwszych dniach łapią się turyści.

Jak dawniej...


Tak i współcześnie. Priorytetowo, kultura przede wszystkiem.
Drzwi obrotowe,
Kręcą się w lewą stronę (zgodnie ze wskazówkami zegara). Na to akurat zwrócił mi uwagę kolega, który nas niedawno odwiedzał. Jak sobie przypomnę to rzeczywiście jest to kierunek odwrotny niż w kontynentalnej Europie.
Uwaga. Post nie zawiera instrukcji na temat poruszania się najprzyjemniejszym środkiem transportu w mieście czyli promami. Sprawa podróżowania promem jest wyjątkowo prosta i nie wymaga żadnej wiedzy szczególnej. Na promy wchodzimy i schodzimy po specjalnej kładeczce. Ruch odbywa się gęsiego w jedną stronę. Co tu więcej tłumaczyć?

Miłego poruszania się!

środa, 15 sierpnia 2018

Trzy sydnejskie głowy. North, South, Middle Head.

Ten post chodził za mną już od jakiegoś czasu. Nie miałem jednak zdjęcia, które pokazywałoby dobrze to o czym chcę dziś napisać. Aż w końcu któregoś razu, temu postowi dopomógł los. Było to mniej więcej tak... Wracając ze strzelnicy postanowiłem sobie skrócić drogę na Manly, na którym miałem podlać znajomym kwiatki podczas ich nieobecności. Tak się stało, że zamiast skrócić sobie drogę, zabłądziłem. I tak zamiast na Victoria Parade w Manly znalazłem się na Cutler Rd Lookout. Trochę zdezorientowany wysiadłem z samochodu, podszedłem do krawędzi parkingu, popatrzyłem przed siebie i pomyślałem "właśnie tego szukałem!". Miejsca, z którego widać jednocześnie trzy ostrogi tworzące wejście do zatoki Port Jackson. Te trzy ostrogi to wspomniane w tytule: North, South i Middle Head.

 Three Heads - Widok z Cutler Road Lookout.

 Trzy ostrogi: Północna, Południowa i Środkowa formują trójkąt tworzący wejście do zatoki Port Jackson - czyli do serca Sydney (portu Circular Quey).

Nazwy ostróg (głów?) są oczywiście skojarzone z ich geograficzną lokalizacją względem siebie. Nic tu więcej nie trzeba tłumaczyć. Wspólną cechą wszystkich tych trzech miejsc jest to, że razem stanowią one część Sydney Harbour National Park. Jest jeszcze jedna rzecz, która łączy te miejsca. Wspólnie tworzą one linię fortyfikacji chroniącą serce Australii (nie bójmy się użyć tego słowa) przed potencjalnymi najeźdźcami. Pamiętacie opowieść o japońskiej łodzi podwodnej?  

 North Head

Od niedawna włączyłem North Head do listy obowiązkowych punktów dla osób odwiedzających nas w Sydney.

Na North Head na pewno warto:
  • udać się na spacer i... 
  • zobaczyć Fairfax Lookout
  • zobaczyć North Head Artillery Lookout
  • zamówić kawę i posiedzieć w knajpce Bella Vista Cafe. To dla pijących kawę - ja w tym czasie zazwyczaj towarzyszę i korzystam z widoku za oknem ;-)
  • po prostu posiedzieć na parkingu w samochodzie z widokiem na zatokę Port Jackson. Majestatyczny widok, część ludzi przyjeżdza tylko po to nawet nie wysiadając z samochodu.
  • zobaczyć zachód Słońca nad miastem 
    North Head from the Sea
 Klify North Head
 Fortyfikacje to wspólny mianownik wszystkich głów...
 To miało być zdjęcie zachodu Słońca... Spotkanie po latach. Bokserskie prehistorie na samochodowym parkingu North Head... 20 lat temu na AWFie. Praska szkoła życia.
Sunset at North Head

Middle Head

Na Middle Head polecam:
  • udać się na spacer i... 
  • zobaczyć Inner Middle Head Battery
  • zobaczyć fortyfikacje i punkt widokowy na Ocean znajdujące się na końcu Old Fort Road 

Three Sydney Heads
 Inner Middle Head Battery
 Inner Head. Widok na Manly
 Inner Head Battery. Game is over?
 Middle Head. Left hand side far in the background is the North Head, oppoite side is the South Head.
South Head

South Head od dawna znajduje się na mojej liście obowiązkowej dla wszystkich, których gościmy w Sydney.
Na South Head na pewno warto popłynąć promem i tam: 
  • udać się na spacer przez Robertson Park by... 
  • zobaczyć majestatyczny The Gap Lookout
  • zobaczyć plażę Camp Cove z pięknym widokiem na CBD 
  • zobaczyć plażę nudystów Lady bay Beach
  • zobaczyć latarnię Hornby Lighthouse
  •  The Gap - zdjęcie nigdy nie odda powagi miejsca
     Camp Cove - South Head
     Camp Cove. W tle Sydney CBD
     Hornby Lighthouse (North Head i Manly w tle)
     South Head from the Sea (w tle Sydney CBD)
Hornby Lighthouse - wyjście na Ocean

Ścinki, ciekawostki, (nie)dopowiedzenia: 

Sydnejskich głów jest w rzeczywistości więcej niż trzy, ale ze względu na uproszczenie narracji skupiłem się na tych rzeczywiście najważniejszych.

Dla dociekliwych:
- na północy znajduje się North Head i Quarantine Head
- na południu znajduje się South Head i Dunbar Head
- W samej zatoce znajduje się natomiast Middle Head, Georges Head i Chowder Head. 

Każdy z cypelków jest dobry do oglądania startu jachtów podczas corocznych regat Sydney-Hobart, ale South Head jest moim zdaniem do tego najlepszy.

North Head polecam zakochanym (lub wyrachowanym) na romantyczne randki o zachodzie Słońca...
Pozdrawiam
PB

środa, 8 sierpnia 2018

Whale Watching in Sydney

O migracji wielorybów wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii trzeba wiedzieć tylko tyle, że odbywa się ona każdego roku i trwa mniej więcej od kwietnia do połowy grudnia. Migracje można podzielić na dwa okresy. Pierwszy, trwający od kwietnia do połowy sierpnia, w którym wieloryby migrują w kierunku ciepłych wód-czyli na północ. Drugi, trwający od połowy sierpnia do połowy grudnia, w którym wieloryby wracają na południe w kierunku Antarktyki. Migracja w kierunku północnym odbywa się zazwyczaj bliżej wybrzeża i stąd okres od maja do lipca uznawany jest w Sydney za najlepszy do obserwacji tych majestatycznych stworzeń (Ostatnie zdanie do zapamiętania). Obserwacji można dokonywać zarówno z lądu jak i z łodzi. Oczywiście łodzie dają możliwość bliższego obcowania z wielorybami i moim zdaniem będąc w mieście na dłużej, warto skorzystać z licznej oferty tutejszych operatorów „łejl łoczingowych” łodzi. My załapaliśmy się w tym roku na końcówkę migracji na północ. Nie był to nasz pierwszy kontakt z tymi stworzeniami, ale muszę przyznać, że spotkanie z wielorybami zawsze robi spoooore wrażenie.