Dziś chcę krótko opowiedzieć o stylu życia biurowej części CBD i odłamkowo o braku przypadkowości w otaczajacym nas świecie.
Umowny tydzień pracy trwa tu 37.5 godziny. Umowny ponieważ wszytko wokół godzin pracy na całym świecie jest umowne. W rzeczywistosci zazwyczaj pracuje się tutaj około 9 godzin dziennie. Dzień pracy przedzielony jest przerwą obiadową, którą to społeczność sydnejskich biurowców zagospodarowuje w przeróżny sposób. Najczęściej jest to oczywiście czas poświecony na konsumpcję, bardzo często jednak (częściej niż gdziekolwiek indziej do tej pory widziałem) jest to czas poświęcony na aktywność sportową. Biurowce w większości wyposażone są w infrastrukturę ułatwiajacą aktywne spędzanie czasu. Nie chodzi tu tylko o stanowiska do parkowania rowerów czy siłownie w budynkach. Mam tu na myśli szatnie i całe węzły sanitarne dostosowane do obsługi biurowego życia związanego ze sportem. Oczywiście znam to z Warszawy, ale tutaj te szatnie rzeczywiście są bardzo ruchliwym miejscem a do tego zorganizowane są na sposób hotelowy. Szafka, prysznic, ręczniki - wszystko jest dostepne od ręki i zazwyczaj nie musisz się martwić o zabieranie kąpielowych utensyliów z domu ani o ich suszenie pod biurkiem. Około południa znaczna część pracowników biurowych opuszcza biurko na około godzinę i idzie pobiegać (niektórzy z moich znajomych przebiegają w tym czasie około 10km). Inni wybierają w tym czasie siłownię, część udaje się do parku na jogę lub zajęcia fitnessowe. Ja sam cierpiąc na poważne niedostatki ruchu (ale niecierpiąc biegać długodystanssowo) przez dłuższy czas starałem się zagodpodarować jakoś aktywniej ten czas przeznaczony na posiłek. Do żadnej z tych grup jakoś jednak nie pasowałem. Abonament w siłowniach i zajęcia po godzinach nie wchodził w grę, jednorazowe wejścia jakoś mnie nie mobilizowały. I kiedy myślałem już, że część sprzętu sportowego przywiozłem do Sydney trochę na wyrost, okazało się, że los dosyć niespodziewanie postawił mnie w dosyć nieoczekiwanej dla mnie roli... trenera sportów walki. Tak, w czasie przerw obiadowych przez kilka miesięcy przygotowywałem do debiutu na ringu amatorskim jednego z kolegów z pracy. Koncepcja opuszczenia biura na około godzinę i udanie się do parku, na wzgórze obserwacyjne lub pod most by trochę poboksować spodobała mi się najbardziej. Wszystko zdarzyło się w czasie i miejscu, w którym myślałem, że okoliczności zmuszą mnie do odwieszenia rękawice na kołku. Nic z tych rzeczy. Swiat rzeczywiscie "układa się pod nas" jeśli tylko rzeczywiście czegoś bardzo chcemy (mam na to sporo dowodów).
Ring!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz