Dzień kalendarzowy: 17.09.2017
Miejscowość początkowa: Cape
Hillsborough
Miejscowość docelowa: Airlie Beach, z konieczności miejsce bez adresu pod Bowen.
Miejscowość po drodze: Whitsunday Island
Stan licznika na początku
dnia: 501327km
Stan licznika na koniec dnia 501550km
Dystans przebyty samochodem: 223km
Dystans całkowity: 1652km
Tankowanie: 57Aud
Inne środki transport: Łódź
Inne środki transport: Łódź
Dzień 9. Cape Hillsborough, Airlie Beach, Whitsunday Island i kemping w okolicy Bowen zaznaczono na mapie gwiazdkami.
Airlie Beach jest to typowo
turystyczna miejscowość w stylu naszych nadbałtyckich kurortów. Bardzo fajna,
gorąca i tropikalna. Przybywamy tutaj z Cape Hillsborough przed południem. Mamy
w planach wycieczkę na Withsunday Island. Jeśli któreś miejsce miałbym wskazać
jako koncentrat wszystkich możliwych atrakcji do wyciśnięcia z całej trasy,
którą przebywamy - wskazałbym właśnie Airlie Beach z okolicznymi wyspami. To są
pocztówkowe miejsca, które można zobaczyć w każdym katalogu opisującym
największe atrakcje Queensland i chyba całej Australii w ogóle. Po mieście
kręcimy się chwilkę po czym udajemy się do portu. Jest naprawdę upalnie. Na
wyspie i po drodze same świetne widoki. Lazur morza koralowego jest tak
nierzeczywisty, że trudno w niego uwierzyć. Na statku poznajemy Polkę, która od
urodzenia mieszka w Niemczech. Miłe spotkanie na trzecim końcu świata. Bruno zaczepia
też brodatego jegomościa, który w tych rajskich okolicznościach jak sam mówi „pracuje
w betonie”. To jest to! Nie ładne garnitury kupione za resztki pensji, nie fasadowy
profesjonalizm chłopców i dziewczyn pozatrudnianych przez rozmaite korporacje w
dymiących centrach miast, ale facet pracujący „w betonie”, w jednym z najbardziej
egzotycznych miejsc jakie w życiu widziałem, jest tym co do mnie rzeczywiści przemawia...
Po zakupy spożywcze ów jegomość pływa po morzu koralowym (pozdro Staluś) do odległej o pół
godziny miejscowości Airlie Beach. O pracy „ w betonie” i o okolicy opowiada
bez większych emocji. To piękna kontra do tych milionów ludzi, którzy co roku
wrzucają zdjęcia na Insta, Fejsbuki i blogi tylko po to by pokazać innym, że właśnie
tu byli, że tu dotarli... Obserwowanie tych nastoletnich dziewczyn pozujących „na
tle” ze sztucznie przyklejonym uśmiechem i wgapiających się w ekran w oczekiwaniu na "insta propsy" jest szczególnie przykrym doświadczeniem…Zaprawdę powiadam Wam, koniec cywilizacji zachodu jest bliski (wschód wcale w tym względzie nie jest lepszy..)
Ok., dopływamy w końcu na Whitsunday
Island, wysiadamy na plaży Whitehaven. Jest to kawałek raju na ziemi. W zależności od tego kto i dla kogo robi rankingi, możecie często znaleźć to miejsce w zestawieniu typu "10 najpiękniejszych plaż świata". Na pewno w zestawieniu australijskim, Whitehaven jest zawsze na pudle...Proszę, np dzisiaj (już po publikacji tego posta) portal fly4free.pl plasuje Whiteheaven na drugim miejscu pośród najbardziej urokliwych plaż na świecie.
Woda jest lazurowa, zieleń soczysta a piasek tutaj jest naprawdę zjawiskowy. Charakteryzuje go biały kolor i niezwykle drobna frakcja. Ponoć w swoim składzie zawiera aż 98-99% procent krzemu (silica). Zabieram próbkę ze sobą, aby w Warszawie kiedyś zbadać jego skład... Robię tutaj też kilka płytkich nurów, ale nic specjalnego pod wodą nie ma...Biały (bardzo biały) piasek i to w zasadzie wszystko. Po powrocie do miasta odbywamy z B i E fajny spacerek wieczorem po promenadzie miejskiej. Jest gwarno, sklepy są otwarte, jest ciepło i jest lansik jak to na promenadach. My w swoim stylu odwiedzamy McDonaldsa, kupujemy chleb w sklepie i gdy przychodzi czas szukania noclegu (a właściwie gdy już jest na to za późno) okazuje się, że wszystkie campingi są pełne. Właśnie zaczął się czas wakacyjny w Queensland. Dzień był tak wyluzowany, że zapomnieliśmy o zapewnieniu sobie noclegu. Po godzinie szukania decydujemy się na opuszczenie miejscowości i szukanie campingu gdzieś dalej.
Woda jest lazurowa, zieleń soczysta a piasek tutaj jest naprawdę zjawiskowy. Charakteryzuje go biały kolor i niezwykle drobna frakcja. Ponoć w swoim składzie zawiera aż 98-99% procent krzemu (silica). Zabieram próbkę ze sobą, aby w Warszawie kiedyś zbadać jego skład... Robię tutaj też kilka płytkich nurów, ale nic specjalnego pod wodą nie ma...Biały (bardzo biały) piasek i to w zasadzie wszystko. Po powrocie do miasta odbywamy z B i E fajny spacerek wieczorem po promenadzie miejskiej. Jest gwarno, sklepy są otwarte, jest ciepło i jest lansik jak to na promenadach. My w swoim stylu odwiedzamy McDonaldsa, kupujemy chleb w sklepie i gdy przychodzi czas szukania noclegu (a właściwie gdy już jest na to za późno) okazuje się, że wszystkie campingi są pełne. Właśnie zaczął się czas wakacyjny w Queensland. Dzień był tak wyluzowany, że zapomnieliśmy o zapewnieniu sobie noclegu. Po godzinie szukania decydujemy się na opuszczenie miejscowości i szukanie campingu gdzieś dalej.
W tym momencie następuje symboliczne wygnanie z raju.
Niestety
poszukiwania wyrzucają nas na pole campingowe pod Bowen, które jest na totalnym
odludziu. Miejsce jest specyficzne, zupełne pustkowie, camping zdominowali
jacyś proekologiczni aktywiści i innej maści idealiści, którzy nie budzą jednak mojej sympatii. Airlie Beach było pod tym względem zupełnie innym
światem...światem, do którego może kiedyś jeszcze wrócimy. Przez całą noc z
odległości około 10m przygląda nam się kangur... Wino z Yeppoon jest tak
paskudne, że bez żalu je wylewamy... Trudno inaczej podsumować ostatnie godziny
kończącego się właśnie dnia.
Pozdrawiamy,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz