niedziela, 17 grudnia 2017

Brisbane to Cairns. Grand Reef Barrier. Marzenia są dla tych, którzy je spełniają. Dzień 13


Dzień kalendarzowy: 21.09.2017
Miejscowość początkowa: Cairns
Miejscowość docelowa: Port Douglas
Miejscowość po drodze: nocny transfer między punktami, więc nic nie odwiedzamy, ale trasa zanosi się na niezłą widokówkę. W drodze powrotnej sprawdzimy.
Stan licznika na początku dnia: 502284km
Stan licznika na koniec dnia 502356km
Dystans przebyty samochodem: 72km
Dystans całkowity: 2458km
Tankowanie: brak
Inne środki transportu: Łódź Tusa T6

 Dzień 13. Cairns, Port Douglas i miejsca nurkowe (Norman i Hersey Reef) zaznaczono na mapie gwiazdkami. To co po drodze dopiero za dwa dni :-)

Nad ranem oprócz Bruna budzi nas niesamowity ptasi koncert - na wiele głosów. Niesamowite to jest i nawet osobie bardzo lubiącej spać rano to nie powinno przeszkadzać, a zachęcać do rozpoczęcia dnia. Czasu mamy niewiele. P musi zdążyć na łódź na 7:40, wiec po kilku zachwytach wracamy do porannej rutyny - mycie, śniadanie, odjazd. P goni do centrum nurkowego, a my zostajemy na parkingu publicznym, skąd mamy blisko do okolicznych atrakcji. Pierwszy cel: Akwarium w Cairns. B jest pierwszy w kolejce za dziesięć dziewiąta, ale nawet o tym nie wie, bo już zasnął ;-) cześć wystawy udaje mi się dzięki temu obejrzeć i poczytać informacje - oczywiście do czasu. Potem już muszę zostawić wózek w kącie, plecak na plecy i ganiamy tam i z powrotem. 

 Cairns Aquarium


Przypomina mi się P w Museo de Prado. Jest tam zakaz robienia zdjęć. Siedzimy przed jednym z obrazów, a P mnie pyta czy mam mały aparat. Bierze i z ukrycia robi kilka fotek. Zrobił piękne zdjęcia - kratek nawiewowych pod obrazem.... Tak oto syn jego osobisty, idąc tunelem podwodnym, gdzie płynie obok rekin młot, a nad głową ogromna piękna płaszczka, zatrzymuje się w pełni zafascynowany - o mamma mia! - każdą kolejną kratką do odpływu! I jeździ swoją furą z Billabong, nie zważając nadto na podwodne kreatury.
Wjazd kosztował 42 baksy, ale pamiętam, że akwarium na Hawajach zrobiło na mnie znacznie większe wrażenie. Ale nie narzekam, bo spędziliśmy w sumie ponad 2 godziny w klimatyzowanym pomieszczeniu i w sumie było fajnie.
Z akwarium jest blisko do bardzo dobrze urządzonego i rozległego placu zabaw nad Oceanem. Tam spędzamy kilka kolejnych godzin. Zaliczamy kompletne przemęczenie, przebieranie, jedzenie i wreszcie zasłużona druga drzemkę. P już podobno po 3 nurkach. Wraca.
Jako ciekawostka etniczna - tu znacznie częściej niż gdziekolwiek do tej pory widzimy społeczność aborygeńską.

To prawda. P nurkuje dziś na rafie, 3 nurki w sumie 130 minut pod woda i pół dnia poza miastem.

Pierwsze (14.1m, 39min DT) i drugie (9.1m, 45min DT) nurkowanie odbywa się na Norman Reef - Sharks Mountain Poin. Trzecie (11.3m, 46min DT) na Hersey Reef - Fishbucket Point. Na Łodzi spotykam dwie adiuntki (nie wiem czy to dobra nazwa) z Politechniki Wrocławskiej i mam już odpowiedź na pytanie jak często bywają tutaj Polacy :-)
  
Miłe spotkania z krajanami na trzecim końcu świata
P czuje, że zamknął jeden z ważnych rozdziałów w nurkowaniu - tzw. Rekreacyjny i teraz w głowie ma bardziej techniczne pomysły. Faktycznie, pod koniec trzeciego nurkowanie myślę już o głębszych nurkowaniach w Hańczy. Tam gdzie jest już zupełny mrok i nie ma całej rzeszy nurkowych turystów. W czasie nurkowania myślę też sobie o tym, że nie powinno się na tą skalę eksplorować raf. Nie czuję się dobrze patrząc na połamane korale i na nas samych „przygodnych eksploratorów” tego podwodnego świata, który dla tak wielu gatunków jest po prostu domem. My natomiast jesteśmy nikomu tutaj do szczęścia nie potrzebnym gościem, na dodatek gościem w zdecydowanym nadmiarze. Z początku myślałem, że z powodu filtrowania poszczególnych pasm światła widzialnego przez wodę, nie wszystkie kolory korali są widoczne pod wodą. Prawda jest jednak taka, że ten brak koloru to tak naprawdę pierwszy etap umierania rafy. W języku angielskim proces ten nazywa się bleaching i oznacza po prostu bielenie korali. Po pierwszym nurkowaniu dziele się moimi spostrzeżeniami z dive buddy (z Izraela), który tego dnia był naszym przewodnikiem. Twierdzi on, że nie powinienem się przejmować. To naturalny proces i te rafy w naturalny sposób się odtwarzają. Nie wiem, liczę że jest w tym coś z prawdy.

Bielenie (bleaching) korali i ich ostatnie stadium rozpadu. Smutny i wcale nie rzadki widok na GRB.


Co muszę przyznać i co zwróciło moją uwagę to to, że ekipa Tusa Dive Cairns ogarnia temat wypraw bardzo profesjonalnie. Nie ma żadnej chwili, w której cała wyprawa nie jest pod ich pełna kontrolą. Organizowanie grup, sprzętu (dobrego i sprawnego sprzętu), wymiana butli. Wszystko to odbywa się sprawnie i niezauważalnie dla nas samych. Mimo refleksji na temat kondycji raf i w wielu miejscach potwierdzenia tego, że faktycznie umiera (tzn. bieleje), wiem że natura sobie z nami poradzi. Jesteśmy tu tylko gościem, którego byt w całej skali trwania życia na Ziemi liczony jest w sekundach i jak Ziemi się nie spodobamy, to jeszcze szybciej z jej powierzchni znikniemy. Chyba między innymi dlatego wracam na łódź usatysfakcjonowany tym co zobaczyłem (a może także dlatego, że jednak nie oczekiwałem zbyt wiele?). To co w Wielkiej Rafie Koralowej zachwyca to na pewno skala. I tego nigdzie indziej chyba nie da się zrozumieć - ponad 2300km rafy (tyle ile do tej pory przejechaliśmy Nixonem). Wracam, patrzę z łodzi w Błękit i zupełnie pogodzony ze sobą zostawiam temat rafy z pewną nadzieją, na jej odbudowę (i z czapką, którą zwiał mi wiatr wprost do morza, dobry znak na powrót?). Te nadzieje potwierdza też optymistyczny artykuł w ostatnim The Economist. Naukowcy w końcu są w stanie wyhodować i z sukcesem przenosić korale z laboratoriów do ich naturalnego środowiska, w którym jak pokazują badania – korale się adaptują.

Gdzie jest Nemo?
Wracamy do portu, nie ma ekstazy charakterystycznej dla pierwszych lat przygody z nurkowaniem, ale mimo to czuję satysfakcję. Coś co wydawało się bardzo odległym marzeniem jest dziś rzeczywistością… Lista miejsc nurkowych do odwiedzenia wcale jednak się nie skraca :-) Na pewno pewien rozdział się zamyka. I to jest właśnie to!



Po krótkiej zabawie w Aquaparku przy Esplanadzie wyruszamy do ostatecznego miejsca naszej podróży – Port Douglas. Jest noc, ale po drodze zdajemy sobie sprawę z tego, że w wielu miejscach jedziemy przy samej krawędzi Oceanu. Tu dopiero muszą być widoki! Za dwa dni będziemy wracać, wtedy się o tym przekonamy.
W Port Douglas mamy już zarezerwowany klimatyczny hostel YHA (polecamy). Dwie następne noce spędzimy w łóżku, w klimatyzowanym pokoju. Nim się jednak położymy zarządzam nocne grillowanie. Czuje, że trzydziestoparoletni facet, z piwem w ręku i wołowiną na widelcu jest dla otaczających nas backapkersów w wieku lat dwudziestukilku dinozaurem. Znakiem minionej epoki nie hołdującym żadnej z nowych religii…weganizmowi, wegetarianizmowi, bezglutenowej diecie i raw foodowej filozofii.. Mam to gdzieś, podobnie jak ja, tak oni i to co po sobie zostawią są tutaj tylko niezauważalnym mgnieniem chwili...  Rafa na tym wszystkim tylko skorzysta.

Dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz