Dzień kalendarzowy: 21.09.2017
Miejscowość początkowa: Cairns
Miejscowość docelowa: Port
Douglas
Miejscowość po drodze: nocny
transfer między punktami, więc nic nie odwiedzamy, ale trasa zanosi się na
niezłą widokówkę. W drodze powrotnej sprawdzimy.
Stan licznika na początku
dnia: 502284km
Stan licznika na koniec dnia 502356km
Dystans przebyty samochodem:
72km
Dystans całkowity: 2458km
Tankowanie: brak
Inne środki transportu: Łódź
Tusa T6
Dzień 13. Cairns, Port Douglas i miejsca nurkowe (Norman i Hersey Reef) zaznaczono na mapie gwiazdkami. To co po drodze dopiero za dwa dni :-)
Nad ranem oprócz Bruna budzi
nas niesamowity ptasi koncert - na wiele głosów. Niesamowite to jest i nawet
osobie bardzo lubiącej spać rano to nie powinno przeszkadzać, a zachęcać do
rozpoczęcia dnia. Czasu mamy niewiele. P musi zdążyć na łódź na 7:40, wiec po
kilku zachwytach wracamy do porannej rutyny - mycie, śniadanie, odjazd. P goni
do centrum nurkowego, a my zostajemy na parkingu publicznym, skąd mamy blisko
do okolicznych atrakcji. Pierwszy cel: Akwarium w Cairns. B jest pierwszy w
kolejce za dziesięć dziewiąta, ale nawet o tym nie wie, bo już zasnął ;-) cześć
wystawy udaje mi się dzięki temu obejrzeć i poczytać informacje - oczywiście do
czasu. Potem już muszę zostawić wózek w kącie, plecak na plecy i ganiamy tam i
z powrotem.
Cairns Aquarium
Przypomina mi się P w Museo de Prado. Jest tam zakaz robienia
zdjęć. Siedzimy przed jednym z obrazów, a P mnie pyta czy mam mały aparat.
Bierze i z ukrycia robi kilka fotek. Zrobił piękne zdjęcia - kratek nawiewowych
pod obrazem.... Tak oto syn jego osobisty, idąc tunelem podwodnym, gdzie płynie
obok rekin młot, a nad głową ogromna piękna płaszczka, zatrzymuje się w pełni
zafascynowany - o mamma mia! - każdą kolejną kratką do odpływu! I jeździ swoją
furą z Billabong, nie zważając nadto na podwodne kreatury.
Wjazd kosztował 42 baksy, ale
pamiętam, że akwarium na Hawajach zrobiło na mnie znacznie większe wrażenie.
Ale nie narzekam, bo spędziliśmy w sumie ponad 2 godziny w klimatyzowanym pomieszczeniu
i w sumie było fajnie.
Z akwarium jest blisko do
bardzo dobrze urządzonego i rozległego placu zabaw nad Oceanem. Tam spędzamy
kilka kolejnych godzin. Zaliczamy kompletne przemęczenie, przebieranie,
jedzenie i wreszcie zasłużona druga drzemkę. P już podobno po 3 nurkach. Wraca.
Jako ciekawostka etniczna - tu
znacznie częściej niż gdziekolwiek do tej pory widzimy społeczność aborygeńską.
To prawda. P nurkuje dziś na rafie, 3
nurki w sumie 130 minut pod woda i pół dnia poza miastem.
Pierwsze (14.1m, 39min DT) i drugie (9.1m, 45min DT) nurkowanie odbywa się na Norman Reef - Sharks Mountain Poin. Trzecie (11.3m, 46min DT) na Hersey Reef -
Fishbucket Point. Na Łodzi spotykam dwie
adiuntki (nie wiem czy to dobra nazwa) z Politechniki Wrocławskiej i mam już odpowiedź na pytanie jak często
bywają tutaj Polacy :-)
Miłe spotkania z krajanami na trzecim końcu świata
P czuje, że zamknął jeden z
ważnych rozdziałów w nurkowaniu - tzw. Rekreacyjny i teraz w głowie ma bardziej
techniczne pomysły. Faktycznie, pod koniec trzeciego nurkowanie myślę już o
głębszych nurkowaniach w Hańczy. Tam gdzie jest już zupełny mrok i nie ma całej
rzeszy nurkowych turystów. W czasie nurkowania myślę też sobie o tym, że nie
powinno się na tą skalę eksplorować raf. Nie czuję się dobrze patrząc na
połamane korale i na nas samych „przygodnych eksploratorów” tego podwodnego
świata, który dla tak wielu gatunków jest po prostu domem. My natomiast jesteśmy
nikomu tutaj do szczęścia nie potrzebnym gościem, na dodatek gościem w zdecydowanym
nadmiarze. Z początku myślałem, że z powodu filtrowania poszczególnych pasm światła
widzialnego przez wodę, nie wszystkie kolory korali są widoczne pod wodą. Prawda
jest jednak taka, że ten brak koloru to tak naprawdę pierwszy etap umierania rafy.
W języku angielskim proces ten nazywa się bleaching i oznacza po prostu
bielenie korali. Po pierwszym nurkowaniu dziele się moimi spostrzeżeniami z
dive buddy (z Izraela), który tego dnia był naszym przewodnikiem. Twierdzi on, że nie
powinienem się przejmować. To naturalny proces i te rafy w naturalny sposób się
odtwarzają. Nie wiem, liczę że jest w tym coś z prawdy.
Bielenie (bleaching) korali i ich ostatnie stadium rozpadu. Smutny i wcale nie rzadki widok na GRB.
Co muszę przyznać i co
zwróciło moją uwagę to to, że ekipa Tusa Dive Cairns ogarnia temat wypraw bardzo
profesjonalnie. Nie ma żadnej chwili, w której cała wyprawa nie jest pod ich
pełna kontrolą. Organizowanie grup, sprzętu (dobrego i sprawnego sprzętu), wymiana
butli. Wszystko to odbywa się sprawnie i niezauważalnie dla nas samych. Mimo refleksji
na temat kondycji raf i w wielu miejscach potwierdzenia tego, że faktycznie
umiera (tzn. bieleje), wiem że natura sobie z nami poradzi. Jesteśmy tu tylko
gościem, którego byt w całej skali trwania życia na Ziemi liczony jest w sekundach
i jak Ziemi się nie spodobamy, to jeszcze szybciej z jej powierzchni znikniemy. Chyba między innymi dlatego wracam na łódź usatysfakcjonowany tym co zobaczyłem (a może
także dlatego, że jednak nie oczekiwałem zbyt wiele?). To co w Wielkiej Rafie Koralowej
zachwyca to na pewno skala. I tego nigdzie indziej chyba nie da się zrozumieć - ponad 2300km rafy (tyle ile do tej pory przejechaliśmy Nixonem). Wracam,
patrzę z łodzi w Błękit i zupełnie pogodzony ze sobą zostawiam temat rafy z pewną
nadzieją, na jej odbudowę (i z czapką, którą zwiał mi wiatr wprost do morza, dobry znak na powrót?). Te nadzieje potwierdza też optymistyczny artykuł w
ostatnim The Economist. Naukowcy w końcu są w stanie wyhodować i z sukcesem
przenosić korale z laboratoriów do ich naturalnego środowiska, w którym jak
pokazują badania – korale się adaptują.
Gdzie jest Nemo?
Wracamy do portu, nie ma
ekstazy charakterystycznej dla pierwszych lat przygody z nurkowaniem, ale mimo
to czuję satysfakcję. Coś co wydawało się bardzo odległym marzeniem jest dziś
rzeczywistością… Lista miejsc nurkowych do odwiedzenia wcale jednak się nie
skraca :-)
Na pewno pewien rozdział się zamyka. I to jest właśnie to!
Po krótkiej zabawie w Aquaparku
przy Esplanadzie wyruszamy do ostatecznego miejsca naszej podróży – Port Douglas.
Jest noc, ale po drodze zdajemy sobie sprawę z tego, że w wielu miejscach jedziemy
przy samej krawędzi Oceanu. Tu dopiero muszą być widoki! Za dwa dni będziemy wracać,
wtedy się o tym przekonamy.
W Port Douglas mamy już zarezerwowany
klimatyczny hostel YHA (polecamy). Dwie następne noce spędzimy w łóżku, w klimatyzowanym pokoju.
Nim się jednak położymy zarządzam nocne grillowanie. Czuje, że
trzydziestoparoletni facet, z piwem w ręku i wołowiną na
widelcu jest dla otaczających nas backapkersów w wieku lat dwudziestukilku
dinozaurem. Znakiem minionej epoki nie hołdującym żadnej z nowych religii…weganizmowi,
wegetarianizmowi, bezglutenowej diecie i raw foodowej filozofii.. Mam to
gdzieś, podobnie jak ja, tak oni i to co po sobie zostawią są tutaj tylko niezauważalnym
mgnieniem chwili... Rafa na tym wszystkim tylko skorzysta.
Dobranoc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz