Dzień kalendarzowy: 11.09.2017
Miejscowość początkowa: Brisbane
Miejscowosc docelowa: Caloundra
Stan licznika na początku dnia: 499898km
Stan licznika na koniec dnia: 500038km
Dystans przebyty samochodem: 140km
Dzień 3: Brisbane, Woorim i Caloundra zaznaczono na mapie gwiazdkami.
Dzień zaczynamy dosyć nietypowo. W nocy przyleciała do N. jego najbliższa rodzina (włącznie z siostrą, którą znamy). Po przebudzeniu wychodzę na taras i tam witamy Mamę N. Poznajemy się, taras i okoliczności skłaniają nas do odbycia krótkiej rozmowy zapoznawczej. Rozmowy, która jak mi się dziś wydaje, jest być może najważniejszą rozmową jaką do tej pory odbyłem na tym kontynencie. Nie chcemy jednak zabierać za dużo czasu rodzinie, żegnamy się.
Nikodem oferuje podwózkę do firmy, w której wynajęliśmy samochód i tam się rozstajemy. Robi się trochę smutno, przyzwyczailiśmy się do Nikodema, Brisbane i polubiliśmy tego gościnnego Queenslandera, który był naszym ostatnim poważnym noclegiem na tej trasie. Samochód w pierwszym kontakcie nie robi na nikim dobrego wrażenia. Drugi tylko to wrażenie pogłębia... Zastanawiam się czy to wszystko wypali, ale ok, nie ma co marudzić... Podpisujemy wszystkie papiery i ruszamy! Klepię samochód po desce rozdzielczej i liczę na dobrą współpracę. To powinno być tym łatwiejsze, że już jesteśmy na "TY". Auto nazywa się Nixon!
Nikodem oferuje podwózkę do firmy, w której wynajęliśmy samochód i tam się rozstajemy. Robi się trochę smutno, przyzwyczailiśmy się do Nikodema, Brisbane i polubiliśmy tego gościnnego Queenslandera, który był naszym ostatnim poważnym noclegiem na tej trasie. Samochód w pierwszym kontakcie nie robi na nikim dobrego wrażenia. Drugi tylko to wrażenie pogłębia... Zastanawiam się czy to wszystko wypali, ale ok, nie ma co marudzić... Podpisujemy wszystkie papiery i ruszamy! Klepię samochód po desce rozdzielczej i liczę na dobrą współpracę. To powinno być tym łatwiejsze, że już jesteśmy na "TY". Auto nazywa się Nixon!
Nim na dobre ruszymy w trasę, podjeżdżamy jeszcze do okolicznego centrum handlowego, aby zrobić niezbędne zakupy. Niezbędne w tym wypadku to cały duży kosz. Nie nawidzę zakupów, ale Ewa przekonuje mnie, że są niezbędne. Ok...
Centrum handlowe to też spotkanie z inną Australią, obiekt leży na uboczu miasta. Trochę przypomina mi smutne prowincjonalne miasteczka na zachodnim wybrzeżu USA. Przyglądam się ludziom, którzy są nieco mniej zadbani niż ci, których zazwyczaj widuję w Sydney. Centrum handlowe też nie napawa optymizmem, jest dosyć ciemne i przygnębiające tak samo jak pierwsze centra handlowe w Polsce lat 90tych (Bemowo, Targówek, Reduta itp..). W centrum spędzamy w sumie kilka godzin i kiedy naprawdę mam dość w końcu się z niego wydostajemy. Czas topnieje, mamy przed sobą trasę na około dwie godziny. Czyli na kemping powinniśmy zdążyć ledwo przed zachodem Słońca. Pakujemy zakupy, wsiadamy do auta, kluczyki w stacyjce i... klops. Auto nie odpala... Mi już wystarczy na dziś emocji, po krótkiej analizie sytuacji stwierdzam, że to akumulator. Ewa ogarnia telefoniczny system pomocy drogowej (ja nie mam do tych maszyn nerwów) i po około pół godziny podjeżdża pick up serwisowy NRMA. Na szczęście facet jest fachowcem, sprawnie wymienia akumulator, potwierdza, że alternator wygląda na dopiero co wymieniany i ocenia, że raczej nie powinniśmy mieć z elektryką poważniejszych problemów. Mam taką nadzieję, ponieważ jestem już tą całą sytuacją lekko zmęczony. Na szczęście nic nie płacimy, facet przywraca nam nadzieję w powodzenie całej wyprawy, zabiera ze sobą zepsuty akumulator oraz mój podpis a my w końcu na poważnie wyruszamy w podróż. B dosyć szybko usypia, więc jest chwila na wytchnienie i przetrawienie wszystkich emocji. Nasz plan zakłada dojechanie dzisiaj do rejonu zwanego Sunshine Coast. Po drodze zbaczamy jeszcze na wyspę Birbie by zobaczyć rekomendowaną nam miejscowość Woorim. Miejscowość nie oferuje nic co wymagałoby takiego poświęcenia, ale jak się sam o tym nie przekonam to w to nie uwierzę. W Woorim nie spędzamy nawet 20 minut, wsiadamy do Nixona i jedziemy dalej. Trwa wyścig z czasem. Zaraz zapada zmierzch a B. też może w każdym momencie się obudzić i skończyć sielankę spokojnej podróży. Tak się w końcu dzieje. W nocy dojeżdżamy do miejscowości Caloundra. B. już od jakiegoś czasu wyraźnie manifestuje niezadowolenie z sytuacji, w której od ponad dwóch godzin się znajduje (fotelik) a my rozpoczynamy (nieco desperackie) szukanie noclegu. Znów całej sytuacji towarzyszą nerwy, w zasadzie pierwsze dwa telefony to kampingi, na których brak miejsc. Jest noc a ja znajduje się w sytuacji, która nawet gdybym jechał sam nie należałby do najprzyjemniejszych. W końcu znajdujemy nocleg na jednym z największych campingów należących do sieci Big4 (Waterfront Camping). Płacimy 48AUD i w zamian dostajemy spokój na jedną noc. Cieszę się z takiego obrotu sprawy. W końcu możemy pomyśleć o zorganizowaniu pierwszego noclegu w samochodzie, który jest niewiele większy od zwykłego kombi:-) Kamping na szczęście wygląda na czysty i jest wyposażony w dobrą infrastrukturę towarzyszącą. Jemy świetną kolację, myjemy się i oczyszczeni ze złych emocji i pierwszych nieprzyjemnych doświadczeń udajemy się spać. Nim się jednak na dobre położymy, spędzamy sporo czasu na odpowiednim zorganizowaniu tej małej przestrzeni. Nie wiemy jeszcze jak do tego tematu podejść efektywnie, może jutro będzie lepiej? Wszyscy na miejscu? Tak! Wyłączam latarkę, oddycham z ulgą... Na dziś Dobranoc :-)
Centrum handlowe to też spotkanie z inną Australią, obiekt leży na uboczu miasta. Trochę przypomina mi smutne prowincjonalne miasteczka na zachodnim wybrzeżu USA. Przyglądam się ludziom, którzy są nieco mniej zadbani niż ci, których zazwyczaj widuję w Sydney. Centrum handlowe też nie napawa optymizmem, jest dosyć ciemne i przygnębiające tak samo jak pierwsze centra handlowe w Polsce lat 90tych (Bemowo, Targówek, Reduta itp..). W centrum spędzamy w sumie kilka godzin i kiedy naprawdę mam dość w końcu się z niego wydostajemy. Czas topnieje, mamy przed sobą trasę na około dwie godziny. Czyli na kemping powinniśmy zdążyć ledwo przed zachodem Słońca. Pakujemy zakupy, wsiadamy do auta, kluczyki w stacyjce i... klops. Auto nie odpala... Mi już wystarczy na dziś emocji, po krótkiej analizie sytuacji stwierdzam, że to akumulator. Ewa ogarnia telefoniczny system pomocy drogowej (ja nie mam do tych maszyn nerwów) i po około pół godziny podjeżdża pick up serwisowy NRMA. Na szczęście facet jest fachowcem, sprawnie wymienia akumulator, potwierdza, że alternator wygląda na dopiero co wymieniany i ocenia, że raczej nie powinniśmy mieć z elektryką poważniejszych problemów. Mam taką nadzieję, ponieważ jestem już tą całą sytuacją lekko zmęczony. Na szczęście nic nie płacimy, facet przywraca nam nadzieję w powodzenie całej wyprawy, zabiera ze sobą zepsuty akumulator oraz mój podpis a my w końcu na poważnie wyruszamy w podróż. B dosyć szybko usypia, więc jest chwila na wytchnienie i przetrawienie wszystkich emocji. Nasz plan zakłada dojechanie dzisiaj do rejonu zwanego Sunshine Coast. Po drodze zbaczamy jeszcze na wyspę Birbie by zobaczyć rekomendowaną nam miejscowość Woorim. Miejscowość nie oferuje nic co wymagałoby takiego poświęcenia, ale jak się sam o tym nie przekonam to w to nie uwierzę. W Woorim nie spędzamy nawet 20 minut, wsiadamy do Nixona i jedziemy dalej. Trwa wyścig z czasem. Zaraz zapada zmierzch a B. też może w każdym momencie się obudzić i skończyć sielankę spokojnej podróży. Tak się w końcu dzieje. W nocy dojeżdżamy do miejscowości Caloundra. B. już od jakiegoś czasu wyraźnie manifestuje niezadowolenie z sytuacji, w której od ponad dwóch godzin się znajduje (fotelik) a my rozpoczynamy (nieco desperackie) szukanie noclegu. Znów całej sytuacji towarzyszą nerwy, w zasadzie pierwsze dwa telefony to kampingi, na których brak miejsc. Jest noc a ja znajduje się w sytuacji, która nawet gdybym jechał sam nie należałby do najprzyjemniejszych. W końcu znajdujemy nocleg na jednym z największych campingów należących do sieci Big4 (Waterfront Camping). Płacimy 48AUD i w zamian dostajemy spokój na jedną noc. Cieszę się z takiego obrotu sprawy. W końcu możemy pomyśleć o zorganizowaniu pierwszego noclegu w samochodzie, który jest niewiele większy od zwykłego kombi:-) Kamping na szczęście wygląda na czysty i jest wyposażony w dobrą infrastrukturę towarzyszącą. Jemy świetną kolację, myjemy się i oczyszczeni ze złych emocji i pierwszych nieprzyjemnych doświadczeń udajemy się spać. Nim się jednak na dobre położymy, spędzamy sporo czasu na odpowiednim zorganizowaniu tej małej przestrzeni. Nie wiemy jeszcze jak do tego tematu podejść efektywnie, może jutro będzie lepiej? Wszyscy na miejscu? Tak! Wyłączam latarkę, oddycham z ulgą... Na dziś Dobranoc :-)
Pierwszy kontakt z naszym Spaceshipem nie napawał optymizmem
Drugi tylko pogłębił uczucie zwątpienia :-)
Woorim - dziwne miejsce na wyspie Birbie Island. Nie wiem o co chodzi, ale dla mnie jest to statek na mieliźnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz