niedziela, 26 listopada 2017

Brisbane to Cairns. Capricorn Coast. Australijskie gdzieś po środku niczego. Dzień 7



Dzień kalendarzowy: 15.09.2017
Miejscowość początkowa: Kinka Beach
Miejscowość docelowa: Clairview (okolice)
Miejscowość po drodze: Roslyn Bay, Yeppoon, Marblorough
Stan licznika na początku dnia: 500866km
Stan licznika na koniec dnia 501153km
Dystans przebyty samochodem: 287km
Dystans całkowity: 1255km
Tankowania dwa: 28+37 aud.

 Dzień 7. Yeppoon, Rockhampton, Marlborough (Middle of nowhere), Clirview zaznaczono na mapie gwiazdkami.

Noc nas zaskoczyła chłodem - było chłodniej niż dotychczas. Ale i było łatwiej oddychać dzięki temu :-) Bruno dał się wszystkim wyspać i pobudka była dopiero koło godziny 8:30. Na śniadanie szybka jajecznica, herbatka, kawka a zaraz potem wio na kolejne plaże.



Nie musimy jechać daleko, zaraz za kempingiem zatrzymujemy się przy Roslyn Bay- szerachna plaża, jak inne pusta, woda turkusowa. Relaks, zdjęcia, czilll. Potem, niewiele dalej zatrzymujemy się w Cooee Bay. Zaliczamy dwa wyśmienite miejsca widokowe,  z łukiem i kompozycją skalną utworzoną przez wodę na kształt wielowarstwowego wachlarza czy też wiatraka  (fan rock). Na horyzoncie oprócz Pacyfiku widać też wielki słup dymu na lądzie, tuż przed nami. P dowiaduje się, ze to japoński kurort płonie, ale pożar jest pod kontrolą dzięki niecodziennej współpracy wiatru. Cieszymy się, że nie będziemy przez to przejeżdżać. 

   
Tankujemy po raz pierwszy tego dnia i ruszamy na północ.
W Yeppoon zaliczamy spacer piękną promenadą i robimy przystanek na wodnym placu zabaw. Potem jest jeszcze kawa w „The Coffee club” - nadal wspólna, ale duuuża :-) Wzięliśmy jeszcze za namową syna "ciasio" z białą czeko i macadamią - mniam!  W Queensland nie można kupić alkoholu w sklepach ze spożywką, ale za to lokalne sklepy monopolowe oferują usługi typu drive-through, gdzie można odebrać swoje zamówienie nie wysiadając z samochodu... urocze (korzystamy :-)).
Kolejnym celem jest  Tropic of Capricorn Spire, do którego musimy trochę wrócić do Rockhampton. Sam punkt przebiegu zwrotnika jest raczej symboliczny, z każdym rokiem bowiem umowna linia zwrotników zmienia się nieco, zbliżając się do siebie. Pani w punkcie informacyjnym pokazuje mi ręką kierunek i mówi, teraz zwrotnik jest gdzieś tam. Ok., ale chciałem to miejsce zobaczyć i mi się udało. Mówimy sobie goodbye i wyjeżdżamy z Rockhampton, które jest całkiem sporym miastem… ale niewysokim, stąd P tak samo jak wczoraj nadal ciężko uwierzyć w jego wielkość. Jednak jesteśmy w innym kraju... (tu znów nie do końca wiem co Ewa miała na myśli :-) ) Mijamy gdzieś po drodze (jeden z wielu) Aligators Creek – wspólnie uznajemy, że nie mielibyśmy ochoty iść w te moczary. 


Yeppon i Rockhampton (na zdjęciu Tropic of Capricorn)
Po drodze stajemy na odpoczynek Bruna w australijskim „middle of nowhere”, Bruno podziwia przyczepę pełną gołębi, które są wiezione przez właściciela 500 km od domu, tylko po to, żeby same wróciły do domu. B z gołębi przenosi swe zainteresowanie na konie, które również mają tutaj  przystanek po 12 h jazdy z Cairns. B przygląda im się badawczo i udaje ich odgłosy.  

Postój po środku australijskiego pustkowia (stacja benzynowa wybudowana na tym pustkowiu przyciąga podróżnych jak magnes) 

Nieco się stresuję upływającym czasem, bierzemy ostatni głęboki oddech, pakujemy się i jedziemy do Clairview. Po drodze sprawdza się to, co słyszałem od lokalsów. Uszkodzony samochód lepiej opłaca się zostawić przy drodze niż holować do warsztatu. Kilka wraków mijamy po drodze, dwa kompletnie spalone. Nixon trzyma się póki co bardzo dzielnie. Dostał po drodze sporym kamieniem w szybę, ale próbę tą przetrwał bez szwanku. Obiecuje sobie dostosować resztę podróży do możliwości młodzieńca. W między czasie znów tankujemy gdzieś pośrodku niczego.

Po kilkugodzinnej podróży przez australijskie pustkowia w końcu zbliżamy się do Oceanu i jako takiej cywilizacji.

Siedzimy teraz nad oceanem i odpoczywamy po dosyć stresującej drugiej połowie dnia. B mało spał i dużo marudził - to nie służy podróży. Jestem zły bo czuję, że to trochę moja wina. Powrót do Rockhampton, do symbolicznego miejsca, w którym przebiega zwrotnik Koziorożca wybił Brunka ze snu. Sporo jeszcze trasy przed nami (dziś przebyliśmy połowę drogi) a czas się kurczy... planujemy dalsze postoje i trasy... od poniedziałku do środy spore wyzwania przed nami. W Cairns powinniśmy być w środę, najpóźniej w czwartek, żeby plan się nie zawalił...
                            Clairview i to co po drodze (australijski środek niczego)


Dojeżdżamy na kamping, którego nie rozważaliśmy na dziś, ale bliskość linii brzegowej przekonuje nas do zostania na noc (bliżej się chyba już nam nie uda:-)) Miejsce w którym nocujemy oglądałem kiedyś na Google maps i podziwiałem kolor wody widziany z satelity. Na miejscu nie jestem w stanie zweryfikować czy kolor faktycznie jest bardziej błękitny niż gdzie indziej... 


To miejsce i kolor wody intrygowały mnie już w Warszawie, ale trudno powiedzieć o tej okolicy coś naprawdę wyjątkowego...


Cieszę się z miejsca, w którym jesteśmy. Owszem jest zdecydowanie mniej reprezentacyjne od wcześniejszych, ale ma swój urok. Mam wrażenie, że jest tu więcej ludzi, którzy na co dzień pracują fizycznie. Sala konsumpcyjna ma mały bar, kącik kuchenny,  projektor, scenę do karaoke. Pod wieczór dużo ludzi po prostu wspólnie pije alkohol, rozmawia i coś tam sobie robi. Jest gwarno i klimat jak tutaj jest raczej biesiadny. Mnie urzeka napis za barem „Come Classy – leave trashy”. Chyba się trochę wyróżniamy, ale znamy kilka ekip z którymi dobrze wmieszalibyśmy się w ten klimat. Takiej integracji nie widziałem do tej pory na żadnym z wcześniejszych kampingów. Jak już wspomniałem kemping wybraliśmy nieco losowo, ale wybór samej okolicy na nocleg nie jest już dziełem przypadku. Jest to w zasadzie pierwsze miejsce gdzie można zbliżyć się do wód zatoczki o niezwykłym kolorze wody (jeśli patrzeć z satelity). Bruce Highway właśnie w tym miejscu zbliża się do Oceanu, prawdopodobnie dlatego (jak nam powiedział ten pan na siłowni kilka dni temu), że teren nad samą zatoczką należy do wojska. Na kempingu znów jesteśmy ostatni, ale dopłacam gościowi za barem i dostajemy najlepsze miejsce na placu. Ocean i plac zabaw na wyciągnięcie ręki. To właśnie tutaj B spożywa nadmiar energii, wszystko czego teraz potrzebujemy mamy dosłownie za oknem. Pacyfik (a precyzyjniej Morze Koralowe) przyjemnie szumi i koi nerwy... czekam na E która usypia młodzieńca. Jack Daniels kupiony w Yeppoon jest gotowy by postawić kropkę na kończącym się dniu...

Ciao.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz