Sydney- Lane Cove 09.09.2017
Jest dziewiąty dzień września Roku Pańskiego 2017. Sobota. Dzień jest ciepły i bardzo słoneczny. Stoję na przystanku autobusowym pod domem. Na plecach mam worek wodoodporny, z którego wystają płetwy, z przodu do klatki piersiowej przylega czarny plecak Lowepro wypełniony niezbędnym sprzętem elektronicznym, w ręku trzymam złożony wózek dziecięcy. Czekam na taksówkę, która zawiezie nas w podróż...podróż (jak ją nazywam) w trzeci wymiar tymczasowości. Pierwszym wymiarem jest sam kontynent, na którym jesteśmy tylko tymczasowymi gośćmi. Drugim wymiarem jest mieszkanie, z którego przed chwilą wyszedłem. Nie wiemy o tym jeszcze na pewno, ale wkrótce okaże się, że będziemy musieli niedługo je opuścić. Trzeci wymiar tymczasowości to rzeczy, które ze sobą mam. Przez najbliższe 15 dni będziemy żyć i spać we trójkę na przestrzeni ograniczonej kubaturą samochodu typu van. Spakować trzeba było tylko niezbędne rzeczy. Dla mnie ważniejszy jest sprzęt niż ubrania, ale i tak pierwszeństwo w wypełnianiu tej skromnej przestrzeni ładunkowej miał B i jego gadżety... Czas mija, stojąc na przystanku przeklinam spóźniającą się taksówkę i te cholerne aplikacje telefoniczne. W Warszawie mam jeden numer telefonu i jedną osobę, która niezawodnie odbiera zlecenia o każdej porze dnia i nocy. Tutaj mam automat, który nie rozumie tego co mówię. Przekaz zagłuszany jest gwarem dochodzącym z ulicy a maszyna mówi "Sorry, nie usłyszałam twojej odpowiedzi..." To tym bardzie dla mnie wkurzające, że chodzi o proste słowo "yes". Jestem zły, nie lubię tych tępych maszyn i przede wszystkim nie lubię się spóźniać. Nie wiem jeszcze tego, ale taksówką która w końcu zaraz przyjedzie wyruszymy w jedną z największych podróży w naszym wspólnym życiu.
Sydney- lotnisko krajowe 09.09.2017
Na lotnisko przyjeżdżamy z ponad godzinnym zapasem. Mimo chwilowych problemów z taksówką sytuacja na lotnisku wydaje się opanowana. Oczywiście krótko ostrzyżony, biały facet w czarnym polo i bojówkach typu Urban Tactic z wojskowym paskiem wydaje się być ochronie lotniska podejrzanym typkiem. Zostaję wyrywkowo skierowany na kontrolę GSR (gunshot residue) i po wszystkim mówię do dwa razy mniejszego ode mnie Hindusa "jeśli złapiecie w ten sposób chociaż jednego terrorystę to róbcie takich kontroli jak najwięcej". Facet wydaje się być nieco zdeprymowany tą uwagą i moim zdaniem ma ku temu powody. Moja mina nie wyraża uznania dla poziomu przeprowadzonej kontroli. Uśmiecham się i odchodzę. To jednak temat na inne zajęcia... Pakujemy swoje zabawki i idziemy w kierunku gastronomii. Jeszcze tylko pół godziny jeżdżenia z B. po schodach w górę i w dół, szybka miska u tajczyka i idziemy pod bramkę. Przed nami pierwsza krajowa podróż samolotem.
Brisbane- lotnisko krajowe 09.09.2017
Na lotnisku czeka na nas Nikodem (pozwólcie, ze tak go Wam przedstawię). Naszą wspólną znajomą jest jego siostra. Nikodem swoim ubiorem zwiastuje to co o Brisbane zaczynamy powoli myśleć. To jest prawdziwa Australia! T-shirt, klapki, okulary przeciwsłoneczne. Krótkie przywitanie, wsiadamy do samochodu i jedziemy do domu N.
Brisbane, Mt. Coot-tha Summit Lookut 09-10.09.2017
W bardzo fajnym, typowym dla tej okolicy domku z ogrodem poznajemy rodzinę Nikodema. Krótko witamy się z nowym miejscem i na jego pytanie czy chcemy zobaczyć trochę Brisbane odpowiadamy - Tak! Jest już ciemno kiedy wyjeżdżamy, ale pogoda nadal dopisuje. Jedziemy zobaczyć punkt widokowy na górze Mt. Coot-tha. Z góry rozciąga się widok na całe miasto, którego światła wibrują w dole. Miejsce przyciąga motocyklistów oraz królów i królowe nocnego życia - jest knajpka, jest lokal z obrusami, miejsca do siedzenia na zewnątrz i altanka z której można podziwiać widok nocnego miasta. Super! Zamawiamy coś do picia, patrzymy z góry na miasto i rozmawiamy. Ja staram się też zrobić jakieś zdjęcia. B jednak zaczyna marudzić, wiec zbieramy się do domu. N. opowiada nam o mieście, życiu w Queensland i o sobie. Odnoszę wrażenie, ze w opowiadaniu jest precyzyjny i raczej nie nadużywa tej formy komunikacji - to taka rzadko spotykana cecha wśród informatyków :-). Znamy się zaledwie kilka godzin, ale od razu bardzo spodobała mi się jego bezinteresowna chęć pokazania nam miasta. Wracamy do domu, noc jest ciepła, siadamy w t-shirtach na werandzie a na stoliku ląduje Johny Walker Double Black. Bajka! Jest to moje pierwsze whisky od czasu wyjazdu z kraju i od razu w debiucie trafiam na przyzwoity trunek. Rozmawiamy a buteleczka stopniowo się opróżnia. N. Okazuje się dobrym towarzyszem rozmowy. Powiem Wam tylko tyle, ze N. pracuje nad tym wszystkim co mnie dziś przed południem tak wkurzyło. Uczy maszyny uczyć się na własnych doświadczeniach (zbiorach danych). Jest to coś co zbliża nas do sztucznej inteligencji i pewnie nie znanych dotąd jeszcze problemów. To jest obecnie bardzo gorący temat w branży IT - jest nadzieja, że te durne aplikacje w końcu zmądrzeją, ale ja już chyba nie chce być tego świadkiem... N. pożycza mi na czas podróży książkę Bartosiaka, która jeszcze w Warszawie chodziła mi po głowie. Spada mi z nieba z tą propozycją ponieważ na lotnisku w Sydney narzekałem na brak czegoś do czytania w czasie podróży. W tak zwanym między czasie zawartość buteleczki nie wiadomo kiedy znika. Rozmowa się klei i mimo tego że już po północy, Nikodem proponuje 20-minutowy spacer po okolicy. Dwadzieścia minut trwa prawie półtorej godziny a ja czuję się wreszcie jak na wakacjach... w ogóle w końcu czuję się jak w Australii, którą sobie przed wyjazdem wyobrażałem. Po drutach wysokiego napięcia i po okolicznych drzewach przebiegają Possomy a nad głowami przelatują nietoperze o rozpiętości skrzydeł dochodzących do dobrego metra... jest po pierwszej w nocy. Lubię takie spacery, lubię to co do tej pory zaprezentowało mi Queensland i na koniec uświadamiam sobie, że lubię też te gigantyczne nietoperze :-)
Mt. Coot-tha Summit Lookout
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz