Jest taki charakterystyczny budynek w samym centrum miasta. Stoi trochę na uboczu w centralnym porcie Circular Quay. Jest trochę wyższy i trochę inny niż typowa zabudowa ekskluzywnej dzielnicy The Rocks. Budynek w większości jest opuszczony mimo relatywnie młodego wieku. Niech Was jednak nie zmyli ten opis. To ubocze portu to tak naprawdę creme de la creme atrakcyjnych adresów tej części miasta. Budynek jest bez wątpienia ciekawym reprezentantem niezbyt dobrze dziś odbieranego nurtu w architekturze. O budynkach w tym stylu raczej częściej można powiedzieć, że są interesujące niż piękne. Z całą jednak pewnością można o nich powiedzieć, że nie pozostają niezauważone. Jedną z naczelnych doktryn tej szkoły była bowiem ekspresja formy, twardość i surowość kształtów a nawet swego rodzaju brutalizm... Stąd też nazwa samej epoki. Geneza słowa pochodzi od francuskiego słowa "brut" - surowy. Surowy jak forma, surowy jak beton, który stał się znakiem rozpoznawczym brutalizmu. Brutalizm był eksperymentem socjalno - technologicznym, który jak się dzisiaj wydaje, poległ na obu tych frontach. Komunalny budynek Syriusz jest tego doskonałym przykładem. Z jednej strony (tej socjalnej), widać to po ilości opuszczonych lokali. Z 79-ciu pierwotnie wybudowanych, obecnie zajmowane są tylko trzy. Z drugiej, budynek szczególnie w pochmurne dni sprawia wrażenie nieco ponurego. To głównie z powodu zastosowanych materiałów konstrukcyjnych. Surowy beton, który szczególnie w wilgotnych klimatach starzeje się niezbyt elegancko raczej nie sprawia wrażenia przytulnego budulca. Dzieje się tak, gdy na żelbecie pojawiają się zacieki, które powodują jego korozję a w konsekwencji degradację, spękania a w skrajnych przypadkach porost mchem i czarnienie materiału. Stąd powszechny odbiór tego typu budynków, jako nieprzyjemny, zimny, odpychający i czasem nieludzki. Dochodzi do tego jeszcze koszt eksploatacji takich obiektów. Wśród szerokiej gamy galanterii budowlanej, beton nie jest z pewnością najlepszym materiałem izolacyjnym. Syriusz padł więc ofiarą koalicji pewnych czynników wśród, których należałoby wymienić: eksperyment architektoniczny, nieubłagany rachunek ekonomiczny i swoją własną, doskonałą lokalizację, o której wspomniałem na początku. Budynek jest obecnie przedmiotem debaty publicznej i trochę mniej publicznej rozgrywki, w której stawką jest działka o numerach 36-50 Cumberland Street.
Ostatnimi czasy zarząd miasta odmówił wpisania budynku na listę dziedzictwa kulturowego mając w planach sprzedanie działki pod prywatną inwestycję. Wpisanie budynku na listę obiektów objętych ochroną konserwatorską dla potencjalnego inwestora oznacza same problemy. W konsekwencji skutkuje to spadkiem realnej wartości nieruchomości na rynku. Dla miasta oznacza to mniejszy wpływ ze sprzedaży (wyliczono, że chodzi o około 70mln dolarów australijskich). Sąd zajmujący się sprawą sprzedaży budynku uznał, że miasto podjęło decyzję z naruszeniem procedur. Co prawda decyzja sądu nie oznacza automatycznego wpisania budynku na listę dziedzictwa, ale znacznie komplikuje zakusy miasta i inwestorów. Z tego co ostatnio czytałem w gazecie, miasto po wyroku sądu nie zamierza się jednak poddawać... Cała ta sytuacja jako żywo przypomniała mi, że żyjemy w globalnej wiosce... W Polsce też swego czasu toczono batalię o brutalistyczne kielichy dworca kolejowego Katowice. Moim zdaniem, w tym przypadku uzyskano zadowalający kompromis. Zbudowano nową galerię (która estetyka moim zdaniem nie przetrwa swoich czasów) i zachowano ciekawy symbol minionej epoki w architekturze. Niektóre z brutalistycznych realizacji naprawdę lubię. A te kielichy i Syriusz mają swój urok.
Zachęcam do obejrzenia albumu
poniżej. Budynek jak myślę nie przetrwa próby czasu i naporu gotówki,
wkrótce może zniknąć z panoramy miasta.
Ciekawostka: Na ostatnim piętrze budynku, od strony opery co noc rozświetla się neon z napisem SOS. Pod spodem (czego raczej nie zobaczycie gołym okiem) widnieje napis "Save Millers Point". Instalacja ta została wykonana w jednym z trzech zajmowanych mieszkań (z 79ciu w całym budynku). W tym właśnie mieszkaniu z widokiem wartym miliony dolarów (nie przesadzam), mieszka...
niewidoma emerytka. Przyznam, że jest coś abstrakcyjnego w koncepcji opuszczonego budynku stojącego na jednej z najdroższych działek na całym kontynencie, na szczycie którego mieszka niewidoma emerytka puszczająca w świat sygnał SOS.
Warto zapamiętać to, o czym dyskutuje się w przestrzeni publicznej w
końcówce roku 2017. Trzeba doceniać czasy, w których jest miejsce na
takie rozważania... Może niewidoma emerytka z góry dostrzega jednak coś więcej?
S . . . O - - - S . . .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz