Jeden ze szkiców koncecyjnych Utzona
Szybko zorientowano się, że zwycięska koncepcja łupin niejasno określona przez samego architekta nastręcza bardzo wielu kłopotów konstrukcyjnych. W roku 1957 do zespołu projektowego dołączyło londyńskie biuro projektowe Ove Arup & Partners, założone nomen omen przez...filozofa o duńskim rodowodzie. Tak zaczęła się dziewięcioletnia przygoda Arupa z Utzonem, której efektem jest kilka pionierskich rozwiązań inżyniersko-architektonicznych nie stosowanych do tej pory w budownictwie na tą skalę. Lata 1958-1962 to liczne spotkania projektowe w Danii i w Londynie, podczas których poszukiwano optymalnych kształtów dla zaproponowanych krzywizn, jak również rozwiązań konstrukcyjnych pozwalających wykonać budynek w ramach dostępnych współcześnie technologii. Droga do ostatecznej formy była długa.
Poszukiwanie formy wg Utzona - tak powstawała ikona.
Poszukiwanie kształtu wg Rafaela Moneo - młodego pracownika firmy Utzon Hellebaek
Zespołowi chodziło o uzyskanie odpowiedniego efektu wizualnego, ale także pewnej powtarzalności prefabrykowanych elementów konstrukcyjnych, tak aby uprościć model statyczny budynku i obniżyć jego koszty wybudowania. Były to czasy kalki, tuszu i desek kreślarskich (na które sam się jeszcze załapałem), ale już wtedy w modelach Arupa wprowadzano do projektowania metody komputerowe modelowania, które wspomagały zespół projektowych w poszukiwaniach ostatecznego kształtu. Mimo tego projekt łapał opóźnienia liczone w latach (sic!) i przekraczał pierwotnie zakładany budżet o wielokroć. Stało się to powodem wielu napięć w samym zespole a także przedmiotem różnorakiej krytyki ze strony opinii publicznej. Ostatecznie na skutek tych problemów, po trzech latach od zakładanego terminu oddania budynku, główny jego architekt Jorn Utzon wycofał z projektu ze stratą w postaci kar umownych ocenianą na 100 tysięcy dolarów. Arup kontynuował pracę, tym razem z zespołem młodych australijskich architektów z firmy Hall, Todd, Littlemore. Ostatecznie w tym składzie udało się doprowadzić projekt do końca. Budynek ukończono w roku 1973, czyli dziesięć lat po planowanym początkowo terminie i siedem lat po odejściu Utzona. Budżet projektu oceniany pierwotnie na 7 milionów australijskich dolarów zamknął się ostatecznie kwotą 102 mln dolarów. Jako przedsięwzięcie organizacyjne projekt okazał się klapą, komercyjnie został natomiast jedną z ikon światowej architektury, symbolem miasta i całego kraju. Z ciekawostek wyczytanych ostatnio na jednym z portali branżowych dowiedziałem, się że Utzon nigdy nie wrócił do Australii po 1966 roku i finalnie nie zobaczył swojego dzieła w pełnej krasie. W 2003 roku dostał za ten projekt nagrodę Pritzkera, moim zdaniem słusznie. Mimo początkowych niepowodzeń, obecnie budynek Opery jest tętniącym życiem centrum kulturalnym regionu, przez które co roku przewija się 1.2mln gości. Z moich obserwacji wynika, że jest to wspólny los bardzo wielu ikon architektury. Być może wspaniałe wizje pożerają swoich ojców po to, żeby móc błyszczeć ich światłem przez dekady/wieki?
Budynek Opery w Sydney jest tym co najbardziej lubię w architekturze. Jest powoli, ale z wielką godnością starzejącym się znakiem swoich czasów, czasów które znacznie wyprzedził. Jeśli chodzi o klimat, architektura ta przypomina mi projekty Frank Lloyda Wrighta i co może wydać się dziwne, niektóre perełki budownictwa (głównie sakralnego) lat 80-tych w Polsce.
W pierwszym kontakcie uznałem, że SOH jest niezwykle wdzięcznym obiektem do fotografowania (co nieopatrznie wyznałem Ewie), ale szybko zrozumiałem, że nie jest wcale taki łatwy.
Zapraszam na pierwsze spotkanie z Ikoną.
P.s. Wszystkie załączone szkice i rysunki pochodzą z książki Sydney Opera House: World Heritage Nomination 2006, którą przeglądałem w bibliotece pracowniczej biura Arup Sydney.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz