Start: Queenstown
Stan licznika na początku trasy 411070km
Stan licznika na koniec dnia: 411070km
Koniec: Queenstown
NZ. Day 6. Queenstown. Galeria Foto.
Po przebudzeniu w hotelowym łóżku czas się nieco ogarnąć. Wszyscy w komplecie, nikt nie płacze, ok. Czas na poranną rutynę. Za oknem piękny, słoneczny poranek. Wychodzę na korytarz, żeby w restauracji hotelowej zjeść śniadanie. Na końcu korytarza słyszę charakterystyczny dzwonek windy, ale nie śpieszę się, jestem na wczasach. Idę normalnym krokiem, wychodzę z za narożnika i widzę w lobby windowym uchylone drzwi windy, z których wystaje kobieca ręka trzymająca butelkę wody. Jak miło, ktoś usłyszał moje kroki z oddali i zdecydował się na mnie poczekać. Wskakuję bez zbędnej zwłoki do windy i dziękuje właścicielce ręki z wodą za poczekanie. Dziewczyna odpowiada uśmiechem i momentalnie przykleja wzrok do smartfona. Żałuję, ale na tym kończy się nasza przygodna znajomość. Hmm... mam jednak wrażenie, że skądś znam ten uśmiech i tą niezbyt nachalną uprzejmosć.... Podróż nie trwa długo, dzwonek windy oznajmia co oczywiste - czas wysiadać. Widok za oknem sali restauracyjna kasuje w głowie wszystkie otworzone w windzie wątki i rozterki. Widok jest rzeczywiście spektakularny. Wychodze na taras i podejmuję próbę zmierzenia się z pięknem natury.
Widoczek na śniadanie
To nie tandetny landschaft kupowany w ikei na palety, to widok przez okno z pokoju hotelowego (nie naszego)
Super, jeszcze tydzień temu nie przypuszczałem, że z taką
łatwością przyjdzie mi zachwycać się górami. Nie przedłużam zadumy nad pięknem
przyrody nad to. Wracam do budynku, wspólnie jemy śniadanie i całą ekipą
wyruszamy na miasto. Pierwszą z dzisiejszych atrakcji będzie Sky line. Jest to
kolejka linowa, która wjeżdzą na jeden z okolicznych szczytów i pozwala
turystom spojrzeć z niecodziennej perspektywy na Quuenstwon. Nim dojdziemy do
stacji kolejki, odwiedzamy jeszcze lokalną galerię sztuki i nie kupując w niej
nic, spokojnym krokiem udajemy się dalej. W drodze opowiadamy sobie wrażenia z
wczorajszej nocy. Dorota ewidentnie jest dziś na porannym haju. Może to ta
pogoda? może klimat Q-town? (faktycznie Aspen lub Zakopane), a może dobrze
przespana noc? Uświadamiamy sobie, że wczorajszy wieczór nie był taki znowu
zwyczajny. O czym zapomniałem (ze względu na głęboką implementację w mojej
głowie trybu wakacyjnego) wczoraj była sobota. Ok, w soboty cała populacja
nieco przyśpiesza, ale to nie wyglądało jak zwyczajna sobota. Musi być jeszcze
coś... Szybko okazuje się też, że najazd chińczyków na miasto (którego nie da
się nie zauważyć) ma wiele wspólnego ze zbliżajacym się z chińskim nowym
rokiem. Ok, ma to sens, ale niesprawiedliwością byłoby tu stwierdzić, że to
chinskie gardła drenowały wczoraj barki z alkoholem i że chińskie ręcę
rolowały, zapalały, nalewały, zapalały, nalewały itd... To nie chińskie dłonie
szukały w bramach towarzystwa, w latarniach oparcia, w portfelu dna i to nie
chińskie palce na koniec nie trafiały w ikonkę Uber na wyswietlaczach telefonów
podczas desperackiej próby powrotu do domu. Jest jeszcze jedno co mi właśnie przyszło
do głowy. W Nowej Zelandii jest teraz lato, sprawdzam... tak! Właśnie zaczynają
się wakacje. To chyba mix wszystkich tych czynników spowodował to wczorajszy
rumble in the small town jungle. Ok, dochodzimy w końcu do Sky line, przed
wejsciem do którgo znajduje się...cmentarz. Ciekawa lokalizacja. Zawsze
zastanawiam się w takich miejscach, czy ludzie tu też umierają... Nie wiem skąd
ta irracjonalna wątpliwość, ale kamienne nagrobki podpowiadają, że w raju też
się jednak umiera... Tak, po krótkim pobycie stwierdzam, że Queenstown jest dzisiaj dla
mnie rajem...
Słyszę krzyk dziecka i szybko wracam do rzeczywiśtości. B dokazuje, a my stoimy w kolejce do wagonika, który zawiezie nas zaraz na górę…
Przyznaję, że w pierwszym odruchu atrakcja ta wydaje mi sie nieco banalna, ale uwierzcie mi, to po prostu trzeba zrobić. Widok ze szczytu jest naprawdę tego warty.
Przyznaję, że w pierwszym odruchu atrakcja ta wydaje mi sie nieco banalna, ale uwierzcie mi, to po prostu trzeba zrobić. Widok ze szczytu jest naprawdę tego warty.
Queenstown ma swój klimat
Widok na Q-twon z tarasu Sky line
Q-town pano
Nasze campervany
Jedna z głównych ulic Q-town
Przybrzeżna promenada
Mógłbym tu zamieszkać - jedno z fajniejszych miejsc jakie kiedykolwiek odwiedziłem... a poza tym, pasuję tutaj. Czarne serce mam i czarną w żyłach krew :-)
(Koszulka jeszcze z Warszawy)
Siedząc na tarasie
widokowym cieszę się chwilą. Góry, jezioro, piękne miasteczko w dole i... znów kobieca
dłoń z butelką wody wsparta o balustradę. Przenoszę wzrok wyżej, i tak...
właścicielką dłoni jest mi znana, uprzejma pani, którą spotkałem w windzie dziś
rano. Wraca pytanie, o którym już zapomniałem. Skąd my się właściwie znamy? Z
restauracji na taras po chwili wychodzi dziewczyna w podobnym wieku, podchodzi
do właścicielki dłoni z butelką wody. Ok, to jej koleżanka....Błysk! Hej, to
nie jest grzecznie z mojej strony zapomnieć imię koleżanki, z którą się
przecież znamy. Oto, reminesencja wczorajsze nocy! Przed oczami widzę
tabliczkę.Magazyn fajerwerków... Oto Lily i jej koleżanka!
Dodać muszę, że dziś ruch
pod magazynem jednak jakby nieco mniejszy, na oko jest pierwszy stycznia.
Mamy niezłą bekę na górze,
opowiadam historię z windy. Arek podpowiada, że powineniem powiedzięć „Dziękuję”
i po chwili dodać „za wszystko”. Ktoś dorzuca, że może powinienem sie lubieżnie oblizać (a
może to moja wyobraźnia), ale nie. Dziś jestem miłosiernym samarytaninem... z wodą
😊 Poza tym karma wrac a ja
nie jestem święty.
Uśmiecham się do
Queenstown z góry, biorę Żonę pod rękę, wsadzamy dzieci do wózka, wyrzucam
zużytą pieluchę, przytrzymuję drzwi starszej pani a Wam zalecma coś co gdzieś
już słyszałem "Idź i ty czyń podobnie" 😊
Malysian Street Food
O Lily i koleżance
zapominamy dopiero, gdy dopada nas głód. Zabijamy go bez litości w malezyjskim
barze, potem relax i czas wolny. Zwiedzam miasto z Alutkiem i udaje się na
plażę. Tu spotykam Arka z dziećmi, siadam, gadamy o życiu i wgapiamy się w
horyzont. Słońce, góry, jezioro, parowy statek - sielanka. Wgapialiśmy się tak
samo w nierówny bruk i odrapane kamienice ulicy Marcinkowskiego, w zdezolowane
baraki portu praskiego, w blaszane kontenery ulicy Sokolej i zatęchłe magazyny Targówka
Przemysłowego na długo przed tym nim stały się modne lub przestały istnieć.
Życie jest w rzeczywistosci
pudełkiem czekoladek... Na koniec dnia wzniesiemy jeszcze wspólny toast podczas
kolacji.
Freediving session - Lake Wakatipu
Dziś jeszcze łatwiej wchodzi mi się do zimnej, górskiej wody. Mimo braku
ołowiu, jeden ruch rąk powoduje, że błyskawicznie znajduję się przy dnie. Tak
jest najlepiej, tu czuję się bezpieczniej... płynę przed siebie, dziś jeszcze
szybciej zanika światło, wita mnie ciemość, gdy się zapomniesz nikt tu nie poda
Ci ręki...
... i chłód, jest chłód i podstawowe emocje. W tym świecie jestem tytlko
gościem, ale czuję się tu dobrze. Wszystko dzieje się powoli, odsączone jest od
emcji świata zewnętrznego. Obserwuję świat dookoła. Zwalniam, przyglądam się
tej osobliwej nocy, wyciągam rękę by jej dotknąć. Otchłań otacza mnie ze wsząd
i tylko ode mnie zależy czy mnie zatrzyma, palec wskazuje w kierunku dna, ale
ono powoli się oddala... znów zaczynam się unosić, coraz szybciej i szybciej,
de szóstka piszczy alarmami, a może to zdrowy rozsądek? W końcu jestem w
strefie gdzie przebijają już pierwsze promienie światła, wypływam ku powierzchni,
słyszę bawiące się dzieci, ktoś trzyma mnie za rękę i znów widzę słońca. Łapię
łyk powietrza, patrzę przed siebie unosząc się na powierzchni jeziora.
04.02.2019 dzień 7
Start: Queenstown
Stan licznika na początku trasy 411070km
Stan licznika na koniec dnia: 411251km
Dystans: 181km
Dystans calkowity: 1316km
Koniec: Te Anau
NZ. Day 7. Queenstown to Te Anau. Galeria Foto.
Dzisiejszy dzien oo dzień tranzytowy między Queenstwon a Te-Anau. Jedni nazywają to miejsce Tijenel, drudzy Tijanu, ale ja nie wiem do dziś jak się mówi poprawnie. W Queenstown krecimy się jeszcze trochę po centrum, potem robimy duże zakupy i w końcu ruszamy szóstką na południe.
Good bye Queenstown
Hello drogo
Drogo numer 6
Lake Wakatipu
Ahoj przygodo!
Jeden z nielicznych przystanków po drodze - spacer do nikąd.
Pierwsze skojarzenie z Te Anau
Lake Te Anau - piękne, ale na pewno zyskałoby w pełnym Słońcu
Piękne widoki
towarzyszą nam po drodze. Ta trasa rządzi od samej północy (czyli od dnia drugiego). W końcu
dojażdzamy do Te Anau, logujemy się na nocleg w Lake View Holiday Park. Dzień był
i nadal jest leniwy, po wyjeździe z energetycznego Q-Town trudno znaleźć wiecej
entuzjazmu. Wieczór poświęcam dzieciakom, z którymi bawię się na placu zabaw i
podpytuję chłopaków o to jak wspólcześnie wygląda życie ośmio i
dziesięciloatka. Zadziwiajace, chłopaki chcą rozmawiać, zamieniam się w słuch.
Pod koniec wychodzę jeszcze z B nad brzeg jeziora, które dziś jednak sprawia nieco
ponure wrażanie. Dzień kończymy przy stole. W rozmowach wracamy do początku
wieku i wszystkich wspólnie spędzonych, wesołych chwil. Tym razem to chłopaki
zamieniaja się w słuch. A nie powinni 😊
Dobranoc.