Stan licznika na początku trasy 410535km
Stan licznika na koniec dnia: 410846km
Dystans przejechany: 311km
Dystans całkowity: 911km
Koniec trasy: Haast
NZ-Day 4. Hokitika to Haast.
i pomnik w centrum
Festiwalowy Mural
The National kiwi Centre w Hokitika - tu widzieliśmy jedynego żywego ptaka Kiwi
W drodze do Franz Josef Glacier pada prawie cały czas (z różnym natężeniem). Pogoda przypomina polskie deszczowe lato (nic dziwnego, Nowej Zelandii najbliżej do antypodów Polski). Po kilku godzinach jazdy niebo się przeciera i okazuje się, że nocleg w Hokitika i przygoda z samochodem pozwoliły nam dojechać do Franciszka Józefa dokładnie w momencie kiedy Słońce wychodzi zza chmur. W miasteczku o tej samej nazwie organizujemy się z Arkiem do wyprawy na lodowiec, który jest największą atrakcję tego rejonu. Przygotowania wyglądają całkiem poważnie, ale wkrótce okaże się, że trasa w pobliże lodowca to właściwie niezbyt trudny marsz z kilkoma przeskokami przez górskie strumienie. Całość w dwie strony trwa nie dłużej niż półtorej godziny. Widoki jednak są majestatyczne, robimy zdjęcia wszystkiemu co nas otacza. Jęzor lodowca jest całkiem wysoko i mimo całej wyprawy nadal mamy do niego jakieś 700metrów. Wracamy na parking, namawiamy dziewczyny do spaceru i sami zostajemy w samochodach na parkingu. Czas na chwilę spokoju i jedzenie, do którego jeszcze dzisiaj się nawet nie zbliżaliśmy.
Franz Josef Glacier. Galeria Foto.
i to co po drodze...
a oto sam Franciszek Józef - Lodowiec
ja
i Arek
Górski potok
i wodospad
Po powrocie dziewczyn ruszamy w dalszą drogę, mijamy zjazd na parking do Fox Glacier i zatrzymujemy się gdzieś w polu, przy drodze z widokiem na Mt Cook - najwyższy szczyt Nowej Zelandii. Nie do końca wiem, który to szczyt, ale wierzę, że jest na jednym ze zdjęć poniżej. i to co po drodze...
a oto sam Franciszek Józef - Lodowiec
ja
i Arek
Górski potok
i wodospad
Gdzieś tu jest Mt Cook - najwyższy szczyt Nowej Zelandii (3724 m n.p.m)
Nim dojedziemy do Hast zatrzymamy się jeszcze w punkcie widokowym Knighst Point Lookout, na krótki odpoczynek i pogadanki. Tutaj atakują nas po raz pierwszy małe muszki, których nie widać, ale które dosyć boleśnie gryzą nas z każdej możliwej strony i które dzadzą nam się jeszcze we znaki. Małe latające skurczybyki...
Knighst Point Lookout
Powoli zachodzi Słońce
Do Haast dojeżdżamy w swoim stylu,...jako ostatni. To bardziej hostel dla bakpakersów z miejscami postojowymi dla kamperów niż prawdziwy kamping, ale ma swoje atuty. Na miejscu jeszcze kilka minut gram z chłopakami w piłkę, kolacja, szybka toaleta na koniec... To pierwszy dzień, w którym odczuwam lekkie, ale jednak zmęczenie... Nic to jednak, w nocy ma być tylko +6 stopni (dla mnie to już prawie extremal :-))
Dzień kończymy na bekpakerskiej stołówce, gdzie dominują głównie podstarzali niemieccy single, którzy nadal pewnie wierzą w swoją młodość. I dobrze... prawda jest jednak taka, że jedyny powiew młodości tutaj to urwisy, które podróżują z nami...
pozdrawiamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz