Zatoka Watsons
leży na końcu półwyspu South Head i bierze swoją nazwę od zacisznej
zatoczki i małego portu osłoniętego od Oceanu malowniczym klifem. Watsons Bay jest właściwie jednym z dwóch skrzydeł bramy wjazdowej do Sydney. Brama ta jest szeroko i pięknie otwarta na Ocean. Samo posiedzenie i pogapienie się w jego wody wystarczy, żeby zapomnieć o tym wszystkim co na co dzień zaprząta nasze myśli. Drugim skrzydłem tej majestatycznej bramy jest półwysep Manly, o którym niedługo też pewnie usłyszycie kilka ciepłych słów. Ocean jest wszystkim co mógłbym mieć za oknem-nie mam co do tego wątpliwości. To też chyba jest jeden z powodów dla którego się ostatecznie tu znaleźliśmy, tak sobie kiedyś to obiecaliśmy. Jego potęga przynosi mi kompletny reset i w tym akurat momencie autentyczną chęć wskoczenia w jego lodowate wody. Pamiętam to uczucie z Kalifornii, Oregonu, Waszyngtonu, Cape Cod i Porto. Teraz bardzo chciałbym, żeby sprzęt nurkowy który pewnie w tym momencie jest gdzieś w Singapurze lub na środku Oceanu Indyjskiego już tu przybył. Z Oceanem (a szczególnie Spokojnym) mam szczególną więź emocjonalną. Zamyślam się na chwilę... szkoda, że nie wszystkim już o tym miejscu opowiem.
Jeśli odwrócicie się na chwilę w kierunku miasta, przekonacie się, że z wielu miejsc zatoki Watson roztacza się także piękny widok na centralną dzielnicę Sydney i majestatyczny Harbour Bridge. Jest to jeden z najciekawszych widoków na miasto jakie do tej pory widziałem. Każdemu kto zamierza odwiedzić Sydney polecam to miejsce szczególnie, raczej nie będziecie zawiedzeni.
Na Watsons Bay najłatwiej dostać się promem wprost z portu Circular Quay. Podróż nim trwa około pół godziny i sama w sobie jest wielką atrakcją. Podróż spokojnie opłacicie Opalem, polecam wybrać się tutaj w niedzielę, wtedy opłata za prom jest stała i wynosi 2.5 dolara za cały dzień co stanowi mniej niż połowę normalnych kosztów podróży tutaj. Po drodze jest Sydney Opera house, port marynarki wojennej, Clark i Shark Island orz urocza zatoka Rose Bay z portem dla samolotów wodnych. Po wyjściu z promu polecam (choć to niemal instynktowne) udać się spacerkiem w górę, to jedyna droga która prowadzi na brzeg klifu o nazwie Gap. Cała zabawa polega na tym, że Gap z daleka nie zdradza swojego majestatu i właściwie idąc tak sobie pod górkę nie wiecie właściwie na co się piszecie. Na końcu drogi czekać będzie na Was spektakularne urwisko z widokiem na Manly na North Head i Ocean Spokojny. Bajka. Kilka zdjęć z tego wspaniałego miejsca znajduje się w linku poniżej.
Watsons Bay to
obszar głównie mieszkalny, dominuje zabudowa jednorodzinna. Ogólna liczba szczęściarzy, którzy tutaj mieszkają na co dzień jest jednak trzycyfrowa i to też wpływa pozytywnie na klimat tego miejsca. Na terenie półwyspu znajdują się liczne tereny
rekreacyjne i plaże, w tym Camp Cove oraz legalna plaża nudystów położona w
Lady Bay, z której widok na miasto jest chyba najlepszy. Automatycznie chce się robić zdjęcia, niestety widok aparatu w rękach budzi zrozumiałe reakcje plażowiczów. W okolicy znajdują się też restauracje, kawiarnie i hotel. Malowniczość ścieżki spacerowej wzdłuż wybrzeża z widokiem na Ocean sprawia, że zatoka
Watsons jest jedną z popularnych atrakcji turystycznych Sydney. My (czego można nie wywnioskować ze zdjęć) byliśmy tutaj w drugim tygodniu tutejszej zimy - stąd nie narzekaliśmy na tłok. Miejsce o tej porze roku raczej urzekło nas swoją kameralnością. Na szczycie półwyspu znajduje się też latarnia morska, baza szkoleniowa marynarki wojennej HMAS Watson, stanowisko strzeleckie małego kalibru (nigdy nie używane do swoich podstawowych zadań) a także podstawa wyciągarki sieci przeciw łodziom podwodnym. O czym nie wiedziałem w momencie odwiedzania tego miejsca opowiem Wam dzisiaj. W czasie drugiej wojny światowej w sieć tą zaplatała się po nieudanej próbie dostania się do wód zatoki Sydney, japońska miniaturowa łódź podwodna. Podjęta przez kapitana statku próba wyplątania się z pułapki pogorszyła tylko i tak już niewesołe położenie nieszczęśników. W dwie godziny po wykryciu statku przez australijską straż przybrzeżną, kapitan japońskiej jednostki podjął decyzję o wysadzeniu statku wraz z całą załogą... O godzinie 10.27 grupa nieszczęśników dokonała w tym miejscu swego żywota - ot kolejny przykład bezsensu wojny a zarazem heroizmu jednostki... Był to rok 1942.
Dziś po 75 latach od tamtego tragicznego zdarzenia jedyna sieć z jakiej bezskutecznie chcesz się tutaj wyplątać umownie nazywa się internetem, wojna kryzysem lub aneksją, każdy jej przejaw natomiast - kolejnym incydentem... dzisiaj wszystko jest wszystkim, aby tylko nie było tym czym faktycznie jest.
Ocean na to wszystko pozostaje obojętny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz