wtorek, 9 maja 2017

Bondi, czyli najbardziej znana z sydnejskich plaż!

Bondi jest plażą,  Bondi jest kultową plażą, Bondi jest stylem bycia, Bondi jest piaszczystym azylem wylegującym się leniwie na skraju Pacyfiku na nie tak wcale odległym skraju biznesowego centrum miasta. Bondi przez tubylców uznane jest za komercyjne, Bondi jest głośne, Bondi nie jest tanie, Bondi wywołuje mój uśmiech, Bondi mnie rozluźnia i relaksuje. Bondi dla serferów jest tym czym dla nurków jest Dahab. A ponieważ nie jestem seferem nie mogę tego powiedzieć z całą stanowczością. Tak w każdym razie twierdzą niektóre opiniotwórcze portale - ja powtarzam. Lokalsi (ale przecież nie rodowici*) traktują to miejsce dosyć naturalnie, myślę że to przyjezdni (w tym my**) pompują ten balonik :-). Gdzieś to już widziałem, może w Warszawie? Tak! Używając tej skali porównawczej Bondi jest mokotowskim adresem w dowodzie nowo zameldowanych, Bondi jest spacerem po Nowym Świecie w jakichś modnych New Balancach (ewentuanie Polo by RL) lub wylansowanych wczoraj na Facebooku urban ciuchach. Idąc dalej, Bondi jest jak posiadanie albumów z duńskim "dizajnem" i podkreślanie tego faktu w towarzystwie o równie powierzchownej znajomości tematu. Bondi jest jak selfi nad jedzeniem w nowej Hali Koszyki, dziubek cmokany w RayBanach do obiektywu telefonu. I w końcu Bondi jest warszawskim lansem na surefera pod mostem Poniatowskiego (ok, już wystarczy, już się nie nabijam :-)) Od tego właśnie uciekałem i szczęśliwie jak się póki co okazuje. Bo Jedno jest pewne - Bondi niczego nie udaje***.

A i jeszcze jedno. Bondi czytaj Bondaj :-)

* Ponoć 30% tubylców urodziło się poza Australią
** coby było jasne, lubię być przyjezdnym
*** czego niestety nie powiedziałbym o Warszawie :-(

Jak już tutaj się znajdziecie to zróbcie sobie spacer, który nazywa się Bondi to Bronte costal walk. To jest naprawdę warte Waszego czasu, to jest argument dla którego nie zamieniłbym żadnego warszawskiego adresu na możliwość przebywania w towarzystwie Oceanu.

P.s Jeden z maków G3 Bondi Blue (rok 1998) nosił nazwę właśnie na cześć koloru wody, którą możecie zobaczyć także na moich zdjęciach. To było 19 lat temu, tego konkretnego maka wtedy kojarzyłem, ale plaży jeszcze nie :) Zabawne, dziś obie te rzeczy nie są już dla mnie egzotyką.

Zapraszam do oglądania - trzeba kliknąć linki pod zdjęciem.
Odkąd Google ubił Picassę z wstawianiem albumów jest trudniej, ale dajemy sobie radę.


Bondi to także Graffiti, ale z warszawskiej sceny nie będę się nabijał (jest ok).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz