środa, 17 maja 2017

ANZAC Day 2017 - Lest we Forget!

W pierwszym tygodniu po przyjeździe trafiliśmy od razu na tzw. długi weekend w Australii. Długi? Trwał wprawdzie cztery dni, ale tylko pod warunkiem, że wzięło się dodatkowo jeden dzień wolnego. Jak widzicie z tegoroczną polską majówką w kategoriach długości trwania, nie mógł się w żaden sposób równać. Początkowo nie mieliśmy pojęcia jaki jest powód, tego że we wtorek 25 kwietnia cała Australia ma ustawowo dzień wolny od pracy. Szybko okazało się jednak, że tego właśnie dnia wypada ANZAC Day, jedno z najważniejszych świąt w całej Australii. Jest to dzień pamięci, w którym Australia (a także Nowa Zelandia) spędza czas na paradach, ceremoniach świątecznych a także uroczystościach upamiętniających bohaterstwo żołnierzy oddziałów Australian & New Zealand Army Corps zwanych potocznie skrótem ANZAC. Niezbyt intensywne uroczystości formalne bardzo płynnie przechodzą (tutaj w Sydney) w mniej formalne zabawy i gry zespołowe, polegające jak się przekonałem głównie na stawianiu zakładów (np. o to kto zrobi więcej pompek lub bardziej precyzyjnie rzuci czymś do celu, etc). Wszyscy bez względu na przekonania polityczne (co dla Polaka drugiej dekady XXI wieku może wydawać się nieco szokujące) spotykają i bawią się w pubach przy piwie lub rozmawiają na ulicach i placach.
W tym roku plan oficjalnych uroczystości w Sydney wyglądał następująco:
- Down service czyli poranne uroczystości, które odbyły się o 4.30 rano na jednym z centralnych placów, czyli Martin Place. Na placu tym znajduje się ważny dla tego święta pomnik upamiętniający poległych ANZACów z wyrytą inskrypcją "Lest We Forget". Tą część uroczystości pozowliłem sobię odpuścić.
- O godzinie 9 rano kilkadziesiąt tysięcy osób (w tym my) wzięło udział w marszu czy raczej paradzie ruszającej z Martin Place wzdłuż ulicy Elizabeth Street do parku Hyde Park. Tam w bardzo ujmującym Hyde Park Anzac Memorial (odpowiednik naszego Grobu Nieznanego Żołnierza) o godzinie 12.30 odbyły się uroczystości ku pamięci poległych żołnierzy (tu już nas nie było). W paradzie biorą udział głównie weterani, czynni w służbie żołnierze, skauci oraz kadeci szkół wojskowych. Zdjęcia z parady możecie obejrzeć poniżej. 


Sam Anzac Memorial obejrzałem z Ewą dopiero w zeszłą sobotę. Miejsce robi mocne wrażenie. Kiedyś Wam je pokażę. 

- o godzinie 17.00 wracamy na Martin Place i tam uczestniczymy w wieczornych obchodach upamiętniających tutejszych bohaterów. Uroczystości te to głównie przemowy oficjeli, które kończą się uroczystym obniżeniem flagi. Tutaj znów szok poznawczy. Prowadzący uroczystość oznajmia, ze nie wartym jest chyba przypominanie o godnym zachowaniu się w obliczu zbliżającej się delegacji rządowej. Nikt tutaj nie kwestionuje takiego komentarza. Dla mnie jest to o tyle nowe, że już gdzieś to widziałem. Jak pies Pawłowa rażony przez lata polską demokracją i jej wszystkimi smutnymi przejawami oczekuję okrzyków, gwizdów, gróźb, wojny czerwonych z czarnymi, tęczowych ze wszystkimi, pozbawionych wolności  z wyklętymi. Nic takiego jednak nie ma miejsca.
Ok, zostawmy już to...

Dlaczego akurat na świętowanie wybrano dzień 25 kwietnia? Otóż właśnie tego dnia w roku 1915 oddziały złożone z Australian & New Zealand Army Corps rozpoczęły walkę na froncie I Wojny Światowej w bitwie o Gallipoli. Była to pierwsza potyczka, którą Australijczycy i Nowozelandczycy stoczyli w tym globalnym konflikcie

Tutaj posłużę się kilkoma ogólnodostępnymi, lecz mi wcześniej nie znanymi faktami.Gallipoli to półwysep i miasto leżące w Turcji. Bitwa o Gallipoli miała dla Aliantów strategiczne znaczenie, ponieważ od powodzenia tej misji zależało to czy uda się zdobyć Stambuł i wyeliminować z walki Imperium Osmańskie. Niektóre ze źródeł, do których dotarłem nazywają walki na półwyspie Gallipoli największą operacją desantową pierwszej wojny światowej. Rozumiem zatem, że jest to coś na kształt lądowania w Normandii, tyle że Gallipoli odbyło się dwadzieścia dziewięć lat wcześniej. Sprawy nie potoczyły się tak jak zakładało dowództwo (między innymi za sprawą niedocenienie przeciwnika, wyprzedzających informacji kontrwywiadu o planowanym ataku i niedostatecznym rozpoznaniu terenu - czyli klasyka gatunku). Zamiast szybkiej wojny manewrowej, sprawy przeniosły się do okopów i zaczęła się walka pozycyjna, która po ponad 8 miesiącach przyniosła państwom ententy (min, Wielka Brytania, Rosja, Francja, Australia) przegraną bitwę. Paradoksalnie największym sukcesem całej kampanii była sprawna ewakuacja oddziałów alianckich. Bilans strat okazał się dotkliwy dla obu stron konfliktu. Zginęło wówczas 131 tysięcy osób, a ponad ćwierć miliona żołnierzy zostało rannych. Oto bezsens wojny w pełnej krasie.

Wracając do tematu, to właśnie dlatego, że 25 kwietnia o godzinie 4:28 rano, Anzacy rozpoczęli szturm, obchody rocznicowe zaczynają się o świcie. jako ciekawostkę dodam, że miejsce ataku do dzisiaj nosi nazwę Anzac Cove.

Wydarzenia z 1915 roku (kiedyś uznawano ten rok za oficjalną datę powstanie klubu Polonia Warszawa) były tak dużą traumą dla Australijczyków, że już 25 kwietnia 1916 roku w Australii i Nowej Zelandii zaczęto obchodzić święto Anzac Day (dla mnie to nie koniec traumatycznych skojarzeń związanych z rokiem 1916). Od ponad stu lat przypomina się tutaj o bohaterstwie australijskich żołnierzy, którzy podczas walk na pierwszowojennym froncie poświęcili swoje życie i zdrowie. W tej uroczystości (o czym wcześniej nie wiedziałem) można tego dnia uczestniczyć także w Warszawie przy Grobie Nieznanego Żołnierza.

O prawie wszystkim tym co tu napisałem dowiedziałem się czytając papierową wkładkę do koszyka z burgerem, którego zjadłem w przystani Darling Cove. Niezdrowe jedzenie może okazać się pouczającą lekcją.

P.s. Na  wkładce był też przepis na Anzac Biscuit - czyli ciastko, które jak głosi legenda wymyślono w taki sposób, aby przetrwały bez problemu długą podróż z Australii do Turcji właśnie.

Oto przepis (za strony http://waltanie.blox.pl/2013/04/ANZAC-Day.html) z drobną modyfikacją.

Składniki:
- 180 g roztopionego masła,
- filiżanka (250 g) mąki,
- filiżanka cukru,
- filiżanka płatków kokosowych,
- filiżanka płatków owsianych,
- łyżka jasnego syropu klonowego lub syropu z  agawy
- łyżka sody,
- szczypta soli.

Rozgrzać piekarnik do 180 C. Zmieszać roztopione masło, syrop i sodę. Osobno zmieszać mąkę, płatki owsiane, płatki kokosowe i sól. Zmieszać razem stałe i płynne składniki. Rolować masę w niewielkie kulki (1.5 łyżki stołowej każda) i lekko spłaszczyć. Położyć na tacy nakrytej papierem do pieczenia przewidując, że wyrosną do średnicy 6 cm. Piec około 12 minut, aż nabiorą brązowo-złotego koloru. Wyjąć z piekanika i studzić 5 minut na tacy.

Smacznego oglądania zdjęć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz