Launceston to dwunaste co do wielkości i trzecie najstarsze miasto w Australii. W samej Tasmanii, Launceston jest drugim co do wielkości ośrodkiem miejskim i często pierwszym miejscem, do którego przybywają odwiedzający wyspę. Tak było i w naszym przypadku. Po tym jak wróciliśmy z Great Ocean Road i z przygodami w Melbourne załadowaliśmy się do samolotu, po raz kolejny w tym tygodniu ruszyliśmy w nieznane. Chwilę po starcie przemierzaliśmy już cieśninę Bassa (Bass strait), którą zaledwie kilka dni wcześniej przecinały najszybsze jachty regat Sydney-Hobart. Od pierwszych lekcji geografii w podstawówce, na których dowiedziałem się o istnieniu Tasmanii, obszar ten był dla mnie tajemnicą i zarazem magnesem. Kojarzył mi się z zapomnianym przez cywilizację obszarem zamieszkałym przez stwory podobne do Diabła Piszczałki z "Przygód Wesołego Diabła". Oprócz diabłów, na samej Tasmanii wyobrażałem sobie także wampiry, które na skutek pokrewieństwa nazwy wyspy z Transylwanią wydawało mi się, że muszą tam być. Co prawda w ostatnich latach moja wiedza na temat Tasmanii nieco ewoluowała, ale nadal obszar ten kojarzył mi się z dzikością i nieznanym. Takie australijskie Bieszczady tylko bardziej. Hobart to drugi biegun tasmańskiego magnesu. To meta legendarnego rejsu z Sydney i ostatni przystanek naszej wspólnej noworocznej podróży. Nim do tego jednak dojdzie zapraszam na wycieczkę po Launceston - klimatycznej bramy do Tasi (jak pieszczotliwie wyspę nazywają Australijczycy).
Klimatyczny pas startowy lotniska w Launceston. Brama Tasmanii. Tutaj witamy się z wyspą.
Nasz pobyt w Launceston był krótki więc i krótko podsumuję. Miasto ma bardzo ciekawą architekturę, klimatyczne uliczki w centrum i zdecydowanie ma swój charakter. Przez miasto przepływają trzy rzeki: Tamar, North Esk i South Esk. My udaliśmy się na spacer doliną jednej z nich - Tamar River. Klimatu spacerowi oprócz samego miejsca dodawał także kobziarz, który dosłownie wypełnił całą dolinę muzyką. Posłuchajcie.
Cataract George Reserve nad Tamar River
W Launceston odwiedziliśmy także muzeum motoryzacji National Automobile Museum of Tasmania, które polecam odwiedzić wszystkim fanom motoryzacji i o którym kiedyś coś napiszę. (tu będzie link)
Launceston zwiedzam o poranku. Myślę, że mógłbym mieć pracę, która wymaga wstawania o piątej rano i nie zmusza do kontaktu z ludźmi. Światło zaraz po tym jak się pojawia jest zdecydowanie łaskawsze dla zdjęć, poza tym spokój... Od rana myślami jestem nad Hańczą, idę ulicami miasta i czytam na jednym z portali nurkowych ostatnie wpisy internetowych śledczych, prokuratorów i biegłych sądowych. Smutne to wszystko, bo jakoś przed moim wylotem nurkowaliśmy razem. Od lektury odrywa mnie pewien jegomość, który mija mnie na rowerze. Odprowadzam go wzrokiem a on na chwilę przystaje, rozgląda się i zawraca. Pyta mnie o drogę, nie mógł trafić gorzej, to moje pierwsze 15 minut na ulicach Launceston (pomijając wczorajszy wieczorny transfer przez miasto z przystankiem na zakupy). Rozmawiamy, okazuje się że facet przerabia tą samą trasę co my... Z roweru nie zsiada od października (jest trzeci dzień stycznia). Z Cairns przejechał wybrzeżem do Sydney, potem odbił do Blue Mountains, z którego ruszył wybrzeżem do Melbourne, następnie promem dostał się do Tasi, którą przejedzie dookoła, potem zapakuje się z powrotem na prom i ruszy w kierunku Adelaidy. Trasa na pięć tysięcy kilometrów. Wielki szacunek. Rozmawiamy chwilę po czym każdy rusza w swoją stronę. Przypomina mi się kumpel z bloku spod dziesiątki. Robi podobne rzeczy w polskiej skali i podobnie jak spotkany jegomość nie robi z tego hecy. Przypomniały mi się wspólne wypady rowerowe na Roztocze i Podlasie, poranki w pociągach i wspólne kilometry na rowerze. Jakieś dwa lata temu dojechaliśmy pod Białoruską granicę. Mimo ostrzeżeń lokalsów przeszliśmy słupek pasa granicznego, stanęliśmy nad brzegiem Bugu i wtedy zrozumiałem, że po tajemnicze i nieznane wcale nie trzeba jechać na drugą stronę globu. Im dłużej mieszkam w świecie tak zwanej cywilizacji zachodu (uwaga. wg mnie Polska należy do tej cywilizacji tylko w części) tym bardziej wskazówki kompasu mojej ciekawości zwracają się ku wschodowi i temu wszystkiemu na wschód o czym jeszcze nic nie wiem... To jednak nie brama smoleńska a brama Tasmanii stoi dziś przed nami otworem. Kto wie? Może kiedyś? Kręte drogi prowadzą mnie.
Sam na sam z przygodą. Spotkany przypadkowo podróżnik na rowerze. Według planów już powinien być w domu (w Niemczech).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz