środa, 22 sierpnia 2018

Sydney. Jak się poruszać po mieście?

To nie jest tak, że coś Wam obiecałem i o tym zapomniałem.
W drugim poście wspominałem o wpadaniu na siebie, obiecałem napisać o nim coś więcej i do dziś dnia temat ten pozostawiłem bez żadnej kontynuacji. Od czasu tamtego posta zmieniło się naprawdę sporo. Nie tylko Magdy K. nie ma już w Sydney, ani w Brisbane, ani nawet w Australii. W sumie z listy naszych sydnejskich znajomych straciliśmy już kilkanaście osób. Wszystko tutaj zmienia się dosyć dynamicznie i wydaje mi się, że w obliczu takiej konstatacji czas rozwinąć temat wpadania na siebi nim i nas na dobre wymiecie z miasta.
Jak wspominałem w jednym z późniejszych postów, dla kontynentalnego europejczyka, tutejszy ruch lewostronny to właściwie najpoważniejsze z dziwactw, jakie ma do zaoferowania Australia. Ta zasadnicza różnica w sposobie poruszania się na drogach ma wpływ na codzienne życie. Istnieje kilka reguł, które należy poznać by ułatwić sobie drogę do pracy, sklepu czy podroż windą... Oto one:
Ruch Lewostronny na drodze:
Wiele osób jest przerażonych koncepcją podróży z kierownicą po prawej stronie do tego stopnia, że nawet nie próbuje zmierzyć się z tym wyzwaniem. Wydaje mi się, że nie ma co przesadnie panikować, w gruncie rzeczy wszystko jest do opanowania. Podstawowa różnica oprócz lokalizacji samej kierownicy to fakt, że w większości samochodów zamieniono także przełączniki wycieraczek i kierunkowskazów (z moich obserwacji wynik, że uwaga ta nie dotyczy BMW. Ave Bavaria!). Po przejechaniu pierwszych kilometrów możecie być zdiwieni, że zamiast kierunkowskazów włączacie odruchowo wycieraczki. Owszem, jest to irytujące i może nawet czasem niebezpieczne, ale tylko na początku. Szybko złapiecie o co chodzi.
Warto pamiętać. Z tego założenia wychodzą zarządcy dróg w miejscach szczególnie często odwiedzanych przez turystów.
Drugą zasadniczą kwestią jest fakt, że po przesiadce z lewej na prawą stronę podświadomie będziecie trzymać się lewej strony pasa ruchu. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale chyba chodzi tu o percepcję przestrzeni i odczucie położenia kierowcy względem krawędzi pasa. Jest to na tyle silne, że ja w soim debiucie jadąc dosyć wolno uderzyłem lusterkiem w lusterko zaparkowanego obok samochodu. Nie mogłem w to uwierzyć, tak banalne błędny raczej mi się do tej pory nie zdarzały. Gdy przesiadam się na miejsce pasażera jest jeszcze gorzej. Ja osobiście mam wtedy odczucie, że lewa strona samochodu, kierowanego przez osobę do tej pory prawostronną, zostanie zaraz zdjęta na słupku czy zdrzaku wymijanego samochodu. Trudno to wytłumaczyć, ale w moim przypadku tak to działa. Poczucie odległości na lewo względem wymijanych obiektów ulega pewnemu zachwianiu. 
Jest jeszcze kwestia pamięci mięśniowej. Tak ważna w przypadku czynności powtarzalnych... Zrozumie to łatwiej ten, kto uprawiał sporty walki, pływanie lub ogólnie jakikolwiek sport. 
Ja zrozumiałem ten fenomen dopiero, gdy pewnego razu (mając już zrobione kilka tysięcy po lewej stronie), zupełnie instynktownie (wyrwany z zamyślenia) włączyłem się do ruchu wyjeżdzając pod prąd jadącym na przeciw samochodom, na czele których jechał... radiowóz policyjny. Miałem farta, obyło się bez strat. W dyskotece świateł, tłumaczyłem potem policjantom to co staram się teraz opisać. Była noc, ludzie wracali akurat z tych bardziej zakrapianych wigilli pracowych. Trudno w to uwierzyć, ale obeszło się bez alko testu (byłem zupełnie trzeźwy), mandatu i co najważniejsze... bez problemów.
Jeśli widzisz taki znak przed sobą... Nie jest dobrze.
Pamięć mięśniowa objawia się też tym, że czasem gdy idę do samochodu z telefonem przy uchu, instynktownie podchdzę do lewych drzwi, czyli tam gdzie umysł zaprogramowane ma domyślnie miejsce kierowcy. Ciekawe i pouczające... Pamięć mięśniowa naprawdę istnieje.
Ostatni z przypadków, który warto poznać by nie zapłacić mandatu jest parkowanie przy krawężniku. Ewa w swoim debiucie za kółkiem po prawej stronie zrobiła to zgodnie ze sztuką, ale nie wiedziała (tak samo jak i ja), że nie można parkować w kierunku przeciwnym do ruchu. Wiedza ta kosztowała nas 180 australijskich dolarów. W Polsce, z tego co pamiętam nikt za takie parkowanie nie karze. Lepiej o tym pamiętać ponieważ to wykroczenie bylo zaraportowane przez osobę z sąsiedztwa i miało miejsce na zupełnie trzeciorzędnej uliczce...  

  
Neighbourhood watch chyba jednak działa. Takie znaki są dosyć powszechne w Sydney
Sydney. That is pedestrian City?! Piesi na drodze.
Tak mi powiedział kiedyś jedne ze znajomych, rezolutnie przekraczając ulicę w miejcu do tego nie wyznaczonym. Zdziwiłem się, ponieważ nawet przekraczanie ulicy w miejscach do tego wyznaczonych wiąże sie w Sydney z pewnym ryzykiem. Ogólnie stosunek kierowców do przechodniów nie jest taki jak znany mi z Europy (niech żyje Madryt!). Owszem, na przejściu dla pieszych jesteś uprzywilejowany, ale musisz mieć na uwadzę, że wchodząc na pasy przed nadjeżdzającym samochodem i wymuszając jego zatrzymanie możesz być otrąbiony. Ja mam alergię na trąbienie i stąd raczej unikam sytuacji, w których mógłbym być postawiony w stan oskarżenia z powodu ekscesu intensywnego powodowanego reakcją na ten specyficzny rodzaje mojego uczulenia.

Taki rodzynek, który dużo mówi o tutejszych zasadach ruchu. Pieszy - nie jesteś świętą krową, tak można zrozumieć znak "Uwzględnij zmotoryzowanych. Przechodź w grupach"

Dziwnych sytuacji na pasach miałem kilka i to głównie na samym początku. Niezależnie od tego czy szedłem sam, z wózkiem czy z Ewą i Brunem, na Mosman czy na Bondi. Trzeba po prostu ciągle uważać. Na podstawie swoich obserwacji zauważyłem, że jedynie w samym centrum miasta, w dzielnicy the Rocks kierowcy są obyci z pieszymi na poziomie, który znam z Europy. Muszę też przyznać, że z upływem czasu już do tego się przyzwyczaiłem. Brak uprzywilejownanej pozycji pieszego nie przeszkadza mi nadto.  
Na przejściach koniecznie musicie pamiętać, z której strony nadjeżdża pojazd. Miasto często podpowiada.
Keep in mind... 

Look left...Look right...Look...

UPDATE: Na przejściach dla pieszych w Sydney panuje niezbyt przyjemny dla Europejczyka w odbiorze zwyczaj „poganiania” pieszych migającym czerwonym swiatłem. Mało tego, w samym centrum miasta nigdy nie udało mi się przejść całych pasów na zielonym świelte. Zawsze nim dojdę do połowy przejścia (a chodzę raczej szybko), światło zaczyna migać na czerwono. Współćzuję osobom z ograniczoną mobilnością. Ten mały detal wydaje mi się być kolejnym dowodem na to, że układ ruchu drogowego nie jest tutaj tak jak w Europie pieszocentryczny.

Piesi na chodnikach
Tu już nie jest tak prosto. O ile przepisy ruchu drogowego regulują sztywno zasady poruszania się po drodze, o tyle na chodnikach nie są one już tak pilnie przestrzegane. Zasada jest podobna jak na drodze. Pieszy powinien trzymać się lewej strony. W praktyce, w mieście takim jak Sydnej, gdzie wiele osób przyjeżdża z całego świata wyegzekwowanie tej reguły jest trudne. Widać to zwłaszcza w centrum miasta i na mniej ztłoczonych ulicach, gdzie każdy idzie stroną do której przywykł. Ruch lewostronny zaobserwwać można za to w miejscach o nieprzerwanym strumieniu pieszych, np. Na Gorge Sstreet. W takim przypadku nikt przy zdrowych zmysłach raczej nie zaryzykuje chodzenia pod prąd i dostosuje się do ogólnie przyjętych tu zasad.
 Na chodniku teoretycznie obowiązują te same zasady co na drodze
Piesi na turystycznych trasach pieszych.
Tu jest jeszcze zabawniej. Na trasach turystycznych większość zazwyczaj stanowią obcokrajowcy (głównie chińczycy) i tutaj można spodziewać się ruchu raczej prawostronnego. Słowo „raczej” stanowi właśnie o zabawnym charakterze tras turystycznych.
Rowerzyści
Podobnie jak piesi także i ta zorganizowana grupa (często o charakterze sekciarskim) uczestników ruchu, nie ma szczególnych przywilejów. Zadziwiające? Chyba tak, zazwyczaj rowerzyści nadają sobie sami szczególne (nad)prawa i każde niedostosowanie się do nich przez innych użytkowników dróg kwitowane jest agresją… Na pewno wiecie o czym mówię, z moich obserwacji wynika, że rowerzyści to najbardziej agresywna grupa uczestników ruchu. Tak było w San Francisco, tak było w Warszawie, tak na szczęścię nie jest w Sydney. Rowerzyści jak wszyscy poruszają się tutaj lewą stroną
 wszystko jasne

 i co jakiś czas dostają małego pstryczka w nos takimi o to znakami. Agresji ze strony rowerzystów do dziś nie stwierdziłem. 
Bardzo fajny znak
Przystanki autobusowe
Tu moim zdaniem jest najzabawniej. Pamiętam, że na pierwszej stronie książki pod tytułem „przejrzeć Anglików” przeczytałem zdanie, które zrozumiałem dopiero po przylocie do Sydney. Chodziło mnije więcej o to, że anglików (czy ogólnie anglosasów) można rozpoznać w tłumie innych nacji po tym, że zaczną instynktownie ustawiać się w kolejkę przy słupku oznaczającym przystanek autobusowy. Tak rzeczywiście jest! w Sydney widać to jak na dłoni. Każdy przystanek autobusowy (z wyjątkiem tych kilku najbardziej zatłoczonych, lub takich na których kolejki ze względu na frekwencję sformować się nie da) wygląda z góry jak wielka kijanka. Główka w postaci wiaty, od której odchodzi ogonek sformowany przez podróżnych. Oczywiście sprawa jest prosta jeśli przystanek obsługuje jedną linię i podjeżdża do niego w danym momencie jeden autobus. Wtedy wszyscy bez wyjątku po kolei wsiadają przez przednie drzwi do autobusu i na znak kierowcy „the bus is full”, kolejka zostaje przecięta. Tu dygresja, do niedawna (około 2 lata temu) kierowcy sprzedawali jeszcze/ sprawdzali przy wsiadaniu papierowe bilety. Nie dość, że musiało to trwać wieki, to cała procedura przypomina mi do złudzneia najbardziej z prymitywnych rozwiązań jakie znały polskie PKSy. Ok, na dalekich trasach może to i działa, ale w autobusie miejskim to już zupełny skandal. System Opal wprowadzony z końcem 2016 roku jest elektronicznym usprawnieniem obecnego systemu (tak przynajmniej twierdzą władze miasta). Dla mnie opal card to nadal prymitywny substytu systemów znanych w Berlinie czy Warszawie.
Wróćmy jednak do kolejki. Wyobraźcie sobie co dzieje się, gdy do przystanku w jednym kierunku podjeżdżają dwa autobusy. Tak! Środkowa część kolejka się wacha, jechać pierwszym czy drugim (z reguły) bardziej pustym autobusem? To tylko kwestia czasu gdy rozdzierają się szyki i jedna część kolejki, podąża przez drugą w kierunku przednich drzwi wybranego przez siebie autobusu.
Najzabawniej jest, gdy pierwszy autobus jest prawie pełen, i z pierwszej części kolejki wsiądzie tylko kilka osób. Wtedy ta pierwsza część kolejki kieruje się w kierunku drugiego autobusu, który pochłania już drugą część kolejki. Tu łączą się dwa strumienie. Jak drugi autobus też jest już pełen może dojść do sytuacji, że będąć ostatnim w dwudziestoosobowej kolejce wsiądziesz do autobusu i pojedziesz do pracy a np. będąć trzecim lub piątym w pierwszej kolejce odprowadzisz wszystkich wzrokiem...
Gdyby na przystanku stali tylko Anglosasi, druga część kolejki ustąpiła by miejsca tej pierwszej i wpuściła przed sobą do autobusu. Tak by pewnie było, ale coraz częściej na przystankach jest więcej Azjatów i ogólnie nieanglosasów, a wtedy nie zawsze może być już jest tak szarmancko 😉
Na dużych przystankach całością zawiadują dodatkowo asystenci w odblaskowych kamizelkach zatrudnieni przez zarząd transportu. Ich funkcja ogranicza się do krzyczenia na cały głos „Driver, back door please!” lub „two double eight)” (czyli numer autobusu). Oni decydują też ile osób można wpuścić przez tylne drzwi i bohatersko zastawiają swoim ciałem świtało otworu drzwiowego, gdy uznają że autobus osiągnął już swój limit. Wtedy znów krzyczą „Driver, back door please!”. Jak czasem patrzę na to z boku, to myślę sobie, że najgorsze to wczuć się w taką robotę - komedia. P.s. Jeśli zapytasz takiego asystenta o trasę autobusu, nie licz na pomoc... „ask the driver” – usłyszysz w odpowiedzi.
Co się może dziać, gdy podjadą dwa autobusy w jednym i trzeci autobus w drugim kierunku można sobie tylko wyobrazić. A kombinacji jest przecież znacznie więcej.
Windy
Podobnie jak na przystankach. Do wind ustawiają się kolejki. W godzinach szczytu zamieszanie może być podobne do tego na przystankach. Na szczęście nikt nie krzyczy „lift to the 7th floor please!”
Schody ruchome,
Nie dość że biegi są odwrócone (w dół jedziesz lewymi schodami, w górę prawymi) to na dodatek, gdy się nie śpieszysz stajesz spokojnie przy lewej stronie (przeciwnie niż w Warszawie czy cywilizowanej części kontynentalnej Europy). Na to zawsze w pierwszych dniach łapią się turyści.

Jak dawniej...


Tak i współcześnie. Priorytetowo, kultura przede wszystkiem.
Drzwi obrotowe,
Kręcą się w lewą stronę (zgodnie ze wskazówkami zegara). Na to akurat zwrócił mi uwagę kolega, który nas niedawno odwiedzał. Jak sobie przypomnę to rzeczywiście jest to kierunek odwrotny niż w kontynentalnej Europie.
Uwaga. Post nie zawiera instrukcji na temat poruszania się najprzyjemniejszym środkiem transportu w mieście czyli promami. Sprawa podróżowania promem jest wyjątkowo prosta i nie wymaga żadnej wiedzy szczególnej. Na promy wchodzimy i schodzimy po specjalnej kładeczce. Ruch odbywa się gęsiego w jedną stronę. Co tu więcej tłumaczyć?

Miłego poruszania się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz