Taaak, oczywiście, że spłyciłem temat Melbourne w
ostatnim poście. Atrakcje tego miasta to coś więcej niż nie tylko kawiarnie,
winda i graffiti na ścianach. Jest tutaj Swanston Street, State Library of Victoria, Town Hall, Flinders Street Station, Queen Victoria Market, Royal Exhibition Building, Old Melbourne Gaol i wiele więcej...Tym miejscom jednak nie poświęciliśmy zbyt wiele czasu.
Trudno mi natomiast podsumować to wszystko co w Melbourne widziałem.
Chinatown jest dokładnie takie samo jak wszędzie indziej. Kolorowe, zatłoczone i brudne. Nie robi mnie już ta klimatyka. Może dlatego, że poznałem takie Chinatwons lepiej niż okazjonalny klient knajpki z plastikowym obrusem i złotym kotem machającym łapką.
Chinatown jest dokładnie takie samo jak wszędzie indziej. Kolorowe, zatłoczone i brudne. Nie robi mnie już ta klimatyka. Może dlatego, że poznałem takie Chinatwons lepiej niż okazjonalny klient knajpki z plastikowym obrusem i złotym kotem machającym łapką.
Architektura centrum Melbourne to chyba największe rozczarowanie.
Nie widziałem nic co mnie szczególnie zainteresowało. Jest to miks architektury
wiktoriańskiej (ok, ładnej) ze sporą domieszką postmodernizmu lat dziewięćdziesiątych i
początku wieku. Jeśli chodzi o etap wiktoriański Sydney wcale nie musi się
niczego wstydzić. Jeśli chodzi o ten rozdział z końca ostatniego wieku to te
eksperymenty chyba lepiej wychodziły w Europie… Nieco krzykliwa (o tym zaraz)
estetyka, która chyba nie obroni się przed upływającym czasem.
Fitzroy jako dzielnica "z klimatem" to
dla mnie po prostu substandard znajdujący się zbyt blisko centrum miasta (czego
nigdy nie powiedziałbym o Pradze). Budynki, z których większość dobiegła już
kresu swojej technicznej przydatności przypominają bardziej upadłe przedmieścia
Detroit, z których jacyś sprytni macherzy od real estate chcą wyciągnąć jeszcze
spore pieniądze na rzekomym artystycznym mirze. Nie wiem czym mierzy sie artystyczność
tej dzielnicy, ale chyba nie faktycznymi dokonaniami… Compton miałoby w tej
materii znacznie więcej do powiedzenia. Przypuszczam, że nawet dziś jadąc jego
ulicami nie tylko usłyszałbym gangsta rap, ale także pewnie odgłosy ulicznej
strzelaniny. Podobnie chodząc po Brooklynie nie musiałbym się specjalnie
wysilać by usłyszeć nowojorski rap Notoriousa Big, Jay-Z czy Bustha Rhymes.
Będąc w Berlinie prędzej czy później poczułbym (choć nie mój) klimat techno. W
Bristol z kolei dopadłby mnie Trip hop, acid jazz i downtempo. Podobnie
mam z Wiedniem, Hamburgiem, Warszawą... W Melbourne słyszałem tylko zbyt
głośne aborygeńskie dźwięki bez żadnego kontekstu puszczane przez ławeczki w
parku. O poranku zdecydowanie niszczyły spokój miejsc, w których były zainstalowane.
To odnośnie kwestii wcześniej wspomnianej krzykliwości (malej) architektury w
sensie dosłownym. Ok., nie da się ukryć… o artystycznej stronie Melbourne nie
wiem nic i może bezpieczniej będzie dla mnie, gdy ten rozdział uznamy za
zamknięty.
Co się zaś tyczy dzielnicy włoskiej, to tej z kolei pewnie nawet byśmy nie
zauważyli, gdyby nam jej nie zakomunikowano. Ale zakomunikowano, więc zjedliśmy pizzę w najstarszej pizzerii na kontynencie i na tym właśnie kończą się nasze z nią wspomnienia.
Woda... dla mnie warunek konieczny istnienia miasta (nadal nie rozumiem Łodzi). Na szczęście w Melbourne występuje woda w formie niezbyt wielkiej rzeki o wdzięcznej nazwie Yarra, ale naprawdę trudno ją porównywać (jakkolwiek ładną) z zatoką Port Jackson. Ocean? Nie mogę powiedzieć zbyt
wiele, o tym co nieco wkrótce.
Umówmy się, Melbourne jest fajny miastem, ale albo
nie poznałem go jeszcze za dobrze albo zbyt dużo od niego oczekiwałem.
Jedyną wyraźną przewagą Melbourne nad Sydney na
dziś dzień zdaje się dla mnie być Australian Open i F1 w Albert Park (Czarek
twierdzi też, że sklep Harley był też nieco lepszy niż ten w Sydney). Jeśli
zastanowić się nad tym, po której stronie się opowiem: Sydney czy Melburne? To
odpowiem bez zastanowienia. Na Australian Open i F1, podobnie jak do Krakowa na
Zakrzówek czy na Kazimierz mogę
wyskoczyć w weekend…
W Melbourne natomiast bez wątpienia podobały mi się
parki... Olimpijski, w którym za kilka dnia rozpocznie się Australian Open (znów retrospekcje) oraz grupa parków pod wspólną nazwą Kings Domain. I to zdjęcia (które niestety nie są najlepszym dokumentem) z wizyt w tych miejscach właśnie dzisiaj
Wam prezentuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz