piątek, 27 października 2017

Dee Why - namiastka wczasów przed wakacjami


Plaża Dee Why jest zbudowana zgodnie z wzorcem plaży idealnej według standardów sydnejskich. Ładnie położona pręży się ku Słońcu delikatnym łukiem na odcinku 1,2 km. Pas przyjemnego w dotyku piasku oddziela wody morza Tasmana od pasa zieleni konstytuującego swoim kształtem i funkcją lokalny park rozrywki. Wody Wielkiego Błękitu gwarantują tutaj relaks zarówno surferom, nurkom jak i spragnionym odpoczynku plażowiczom.
To właśnie tutaj, niedaleko od tego miejsca odbyłem swoje pierwsze nurkowanie na nowym kontynencie. W rejonie północnego końca plaży, tam gdzie znajduje się Long Reef Point znajduje się nurowisko nazywane przez lokalsów "The Apartments". Jest ono wymieniane przez wszystkich płetwonurków jako jedno z najlepszych w okolicy. To oczywiście jest cel mojej najbliższej podwodnej podróży. Teraz wróćmy jednak na powierzchnię…

Mniej więcej po środku plaży znajduje się laguna Dee Why. Niestety nie miałem okazji jej jeszcze eksplorować. Sama plaża jest na tyle atrakcyjna, że na pewno tu jeszcze wrócimy i być może wtedy zobaczycie też coś więcej niż kilka bardzo poglądowych zdjęć poniżej. B póki co chce przekopać plażę w poprzek. Jest zakochany w koparkach, wywrotkach, (także pociągach) i wszelakim innym sprzęcie budowlanym o czym przekonuję się podczas zabawy w piasku. Nic innego na tym etapie rozwoju go nie interesuje, odczuwam z tego powodu pewną satysfakcję :-) . Plaża wciąga…Odwróćmy się jednak twarzą do Oceanu. W czasie słonecznych dni, woda w płytszych rejonach ma bardzo ładny turkusowy kolor. Jeśli nosisz okulary z polaryzacją, masz prawo myśleć, że jesteś w jednym z tych tropikalnych rajów.
W parku, o którym wspomniałem, a który teraz mamy za plecami znajduje się wszystko to co wzorzec sydnejskiej plaży powinien oferować. Zdroje uliczne, węzeł sanitarny z przebieralnią, plac zabaw dla dzieci, miejsce do grillowania. Wszystkie te atrakcje zgrupowane są przy południowym krańcu plaży. Ten wzór powtarza się już któryś raz. Nie sposób nie zauważyć tej analogii. Park, w którym teraz się znajdujemy oddziela od krótkiej promenady handlowo-usługowej lokalna uliczka z parkingiem po jednej stronie ulicy. Gdyby odwrócić kierunek parkowania (i kierunek ruchu ulicznego w ogóle) można by powiedzieć, że plaża powtarza model miejscowości wczasowej na wzór tzw. Karwieński. Ten wzorzec oprócz wspomnianej przed chwilą nadbałtyckiej miejscowości widziałem już na Ballmoral, Manly I Collaroy (o którym kiedy indziej)
Nazwa plaży zaskakuje, ale te próby wytłumaczenia jej pochodzenia, które znam mnie nie przekonują. Dla mnie oznacza to ni mniej ni więcej, że nie ma na nią sensownego wytłumaczenia… Najbardziej prawdopodobne mówi o tym, ze irlandzki odkrywca John Meehan, który przybył w te okolice około roku 1815 w swoim notatniku z podróży oznaczył ołówkiem pewien okoliczny wiciokrzew (honey suckle tree) właśnie literami Dy beach. Co miał oznaczać skrót Dy? To niestety podlega już tylko spekulacjom. Notatkę datuje się na dzień 27 września 1815 roku i ja taka legendę na potrzeby tej chwili kupuję…
Razem z legenda kupuję też plażę, Ocean i klimat tego miejsca, który sprawia, że czujemy się tu trochę jak na prawdziwych wakacjach.
Nic jednak nie trwa wiecznie, czas wracać. Tutaj w Dee Why poważnie zaczynamy myśleć o zbliżającej sie wyprawie… Na jednej z tutejszych uliczek siedzę sobie teraz w samochodzie z cholernie seksownymi drzwiami bez ramek, delektuję się wczasowym klimacikiem okolicy. Czuję się trochę jak Don Johnson w białym Ferrari na ulicach Miami. Trochę jak Clive Oven w BMW Z4 gdzieś na południu Afryki w ostatniej scenie Tickera (z legendarnej serii The Hire). Czuję się trochę jak ja sam z przyjazną ekipą pod Złotą Rybką w Karwii…

Zamykam drzwi, odpalam silnik, ruszamy. Życie jest tylko podrożą, którą wymyślam sobie ciągle na nowo…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz